Pobyt w Dąbku

Zaczęty przez kajka, 22 Kwiecień 2010, 21:38:07

Poprzedni wątek - Następny wątek

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

kajka

hmmm, rilu - nie wierz nigdy kobiecie; obiecałam wczoraj ... nadrabiam dzisiaj  
 I znowu cztery tygodnie śmignęły błyskawicznie. Dojechaliśmy do ośrodka trzy godziny później niż planowaliśmy. Śnieg sypał prosto w nas, okna parowały, a droga chyba cały czas prowadziła pod górkę, bo im było bliżej, tym okazywało się coraz dalej. Zajechaliśmy na miejsce, a ja po pięciu minutach chciałam uciekać. Nie dostałyśmy z Gosią wspólnego pokoju, moje łóżko stało po złej stronie - trudno byłoby mnie położyć do snu. U Gosi ubikacja się zapchała i okropnie cuchnęło. Obie, zamiast żegnać odwożących nas, zatroskanych o nas bliskich, byłyśmy bliskie załamania. Mama Gosi zupełnie nie rozumiała naszego stresu, natomiast Janek zaskoczył mnie spokojem i opanowaniem. Przekonał mnie, że Gosia jest obok i na pewno usłyszy, kiedy będę wołała, że mam zapewnioną całodobową opiekę i wreszcie, że mogą układać mnie do snu głową w nogach. Miał rację, mój syn, którego bym nie podejrzewała o racjonalne i męskie podejście do problemu, miał całkowitą rację.
   I znowu, jak dwa lata temu, przed północą zabrano mnie na salę balową; o dwunastej strzeliły korki, tyle że tym razem nie piłam szampana, później na korytarzu oglądałm pokaz ogni, strzelających w niebo znów nie widząc nieba. Spać poszłyśmy około drugiej, z ulgą odetchnęłam leżąc pod ciepłą kołderką i patrząc na wirujące za oknem płatki śniegu. Opiekunka ułożyła mnie sprawnie do snu, zgodnie z napisaną przeze mnie "instrukcją obsługi Kasi" i obiecała, że będzie zaglądać do mnie co dwie godziny.
- Może nie będzie tak źle, jak myślałam? - westchnęłam i uspokojona, zamknęłam oczy.
Dni mijały szybko wypełnione zajęciami, rozmowami, oglądaniem filmów do późnych godzin nocnych. Niby było podobnie, ale czułam się gorzej niż ostatnim razem. Miałam bardzo duży niedosyt zwykłego obcowania z innymi ludźmi. Liczyłam również na dużo więcej, na większą bliskość, na wspólne modlitwy, na większy kontakt między mną, a Gosią. Gdzieś nam to jednak umknęło, może dlatego, że nie mieszkałyśmy razem, może z powodu moich problemów z mową, może dlatego, że miałam za duże oczekiwania. Mój fizyczny stan ciała i troszkę osłabiona psychika sprawiały, że wszystko dotykało mnie silniej niż powinno.
Najgorsze były poranki, pośpiech (z jakim opiekunki wykonywały swoje czynności) sprawiał u mnie ogromny stres. Wiele osób uskarżało się na szarpaninę, pośpieszne ochlapanie wodą zamiast mycia, na rzadką kąpiel pod prysznicem - z braku czasu. Zdarzały się sytuacje, że musiałam wybierać między śniadaniem, a pójściem na zajęcia.
Całe szczęście, że trafiłam na opiekunkę, która w stosunku do mnie wykazywała dużo cierpliwości, starała się mnie zrozumieć i poznać moje potrzeby, zapamiętywała je i każdego dnia było lepiej. Ale jej napięcie, żeby zdążyć, udzielało się również mnie, dlatego próbowałam ograniczać swoje poranne potrzeby.
       Prawdziwy horror przeżyłam kilka razy, gdy, jak burza, wpadły dwie inne opiekunki naraz. Wiedziałam, że będą osoby, które nie będą mogły mnie zrozumieć albo nie będą miały wystarczającej cierpliwości, żeby chcieć mnie zrozumieć, dlatego miałam spisane ważne uwagi do opiekunek typu: nie mogę stać bez butów. Jeszcze nie zdążyłam złapać oddechu, żeby cokolwiek powiedzieć, a już siedziałam na kibelku, zsuwając się z niego, bo zesztywniałam jak ołówek. Próbowały bezskutecznie, na siłę wepchnąć mnie na sedes, zanim zgięły mi nogi i spastyka wreszcie puściła, byłam cała poobijana i szalenie zestresowana. Starałam się podejść do tego na luzie, zwłaszcza, że obie były roześmiane. Było nadal zabawnie, kiedy obie, żeby było szybciej, myły mnie, wycierały i ubierały. To cud, że jedynie majtki założyły tył na przód, tyle było zamieszania. Jedna zakładała podkoszulkę, szarpiąc się z moimi usztywnionymi rękami, a druga myła mi nogi. Czułam się jak na średniowiecznych torturach, rozciągnięta jak nietoperz na drutach. Przeżyłam dlatego, że obie były bardzo miłe i potraktowałyśmy to jako zabawną sytuację. Jednak, kiedy minął huragan, odetchnęłam z ulgą, dziękując Bogu, że tak nie jest na co dzień.
     Znacznie gorzej bywało, gdy pojawiały się pozornie miłe opiekunki, zaprogramowane na wykonywanie czynności, niestety bez kontroli jakości. Nastawione były na jak najszybsze wykonanie zadania, w ogóle nie słuchały chorego, dopiero płacząc albo krzycząc można było zwrócić ich uwagę na zaistniały problem. Na ogół były to drobiazgi, jak źle założony but, złe posadzenie na wózku, czy schowany dzwonek, którego Gosia nie mogła dosięgnąć. Te pozornie błahe sprawy, miały dla nas, niemogących samodzielnie nawet podrapać się po nosie, kolosalne znaczenie. Źle założona skarpetka przez cały dzień ugniatając stopę, powodowała silny ból, a za daleko postawiona na stole szklanka, uniemożliwiała picie.
Wszystkie opiekunki wykonywały te same czynności, dlaczego jedna zakładała najpierw majtki, a później naciągała spodnie, gdy druga ciągnęła razem do góry, zakładając krzywo lub robiąc ze zwykłych gaci stringi, jedna, zakładając adidasy, najpierw je rozsznurowała, druga na siłę wpychała stopę, nie zwracając uwagi na ból czy zagięte palce, jedna zanim wyszła z pokoju upewniała się, że wszystko jest w porządku, gdy druga wyleciała zanim zdążyło się ją jeszcze o coś innego poprosić. Przecież kolejne wezwanie zajmowało więcej czasu, tak samo ponowne założenie majtek. Czasem było jak w kawale, gdzie na budowie tak zapieprzali, że nie mieli czasu załadować na taczki. Nie raz tak bywało, że zanim Gosia albo ja zdążyłam wyksztusić jakąś prośbę, po opiekunce został tylko przeciąg. Cóż, nie przejmowały się naszymi problemikami, potrzebami, żyły własnym rytmem, nie zwracając uwagi na nasze spowolnione tempo.
     Wszystko rekompensowali cudowni rehabilitanci, z doskonałym podejściem do chorych: dowcipni, zawsze uśmiechnięci, no i przede wszystkim świetnie znający się na tym co robić z takimi nieboraczkami jak my. W nazywanym przez wszystkich akwarium - sali ze szkła do terapii rąk - siedziały trzy anioły. Ela, Renata i Dorota nie tylko usprawniały ręce, ale również leczyły nasze dusze. Wszyscy, choćby mieli paskudny nastrój, po pół godzinie ćwiczeń i rozmów, wychodzili od nich uśmiechnięci. Kiedy byłam w ośrodku pierwszy raz, mogłam jeszcze z dziewczynami pogadać, dzięki temu trochę się poznałyśmy, za drugim razem szło nam bardziej opornie, ale udawało mi się jeszcze szybko ripostować na ich szalone powiedzonka i dowcipy. Dlatego tym razem, kiedy rozumiały tylko pojedyncze moje słowa, przejęły inicjatywę i codziennie serwowały inną terapię. Najczęściej, oprócz rehabilitacji rąk, leczyły śmiechoterapią, czasem poddawana byłam psychoterapii i marzenioterapii. Zadziwiające jest to, że ludzie którzy mają otwarte na innych serca, mogą porozumiewać się prawie bez słów.
- Kaśka dzisiaj jedzie na piknik - powiedziała Renata, patrząc na mnie. Codziennie miałam na kolanach białe kocyki , na których trzymałam ręce i wtedy Renata śmiała się, że jadę do magla. Dziś kocyki poszły do prania i ręce trzymałam na złożonym w kostkę kolorowym pledzie.
- Daj mi te swoje chude łapeczki - powiedziała Ela, zaczynając ćwiczenia.
- Tylko jej, co nie złam - krzyknęła Renata - Siedzi dupką na wózku, a ciągle ma figurę modelki. Gdybym ja tak siedziała, to nie byłoby dla mnie rozmiaru wózka - dodała ze śmiechem.
- Masz kawałek czekolady - powiedziała Dorota, wkładając mi cząsteczkę do buzi - Musimy Kaśkę trochę podtuczyć.
- Pewnie, nie będzie nam tutaj szpanowała swoją chudą dupeńką - tańcząc lambadę i kręcąc przy okazji dość pokaźnym tyłeczkiem, powiedziała Renata.
- Grzechu? Powiedz nam na ile lat wygląda nasza Kasieńka ? - zapytała Renata, wjeżdżającego sportowym wózkiem na zajęcia zawsze uśmiechniętego faceta.
- Ale o co wam chodzi dziewczyny ? - zapytał lekko zdezorientowany - Na pewno nie więcej niż osiemnaście - dorzucił.
- Oooo!  - wykrzyknęły jednocześnie ? Kurczę! Jaki gentleman! - dodała z podziwem Dorota.
- Sie wie, zresztą tyle tu ładnych dziewczyn, że dostaję zawrotu wózka - podsumował Grzesiek.
- Czego ? - zawyła ze śmiechu Renata - Jeszcze takiego powiedzenia nie słyszałam.
- Zawsze musi być pierwszy raz - mrugnął okiem do Renaty.
- Ja ci dam pierwszy raz ! - powiedziała, biorąc się za jego rehabilitację - Zobaczymy, mówią, że podobno zawsze boli.
- Kasiu! Ratuj!- jęknął Grzegorz.
- Już lecę ! - odkrzyknęłam.
- Widzisz? Z kim ja muszę pracować! - przesadnie ciężko westchnęła Ela, unosząc do góry roześmiane oczy.
- Ty jeszcze nie wzdychaj, zobacz, Kaśka nic nie mówi, tylko obserwuje. Będziemy dopiero wzdychać, jak nas obsmaruje w tej swojej książce - zawyrokowała Renata.
- Kasiu, napiszesz coś o nas ? - zapytała w tonacji małej dziewczynki Dorota.
- Pewnie - odpowiedziałam i dla pewności zrozumienia zamaszyście kiwnęłam głową.
- Na dzisiaj skończyłyśmy - powiedziała Ela - Chodź, zabiorę cię do pokoju od tych wariatek.
      Wieczorem, dla świętego spokoju, żeby nie musieć odpowiadać na pytania - Dlaczego? - jeździłam na dworek na wieczorki powitalne, pożegnalne, taneczne i kulinarne, organizowane w stylu filmu ?Rejs?. Siedziałam na wózku, uśmiechając się do wszystkich, jak zwykle w takich sytuacjach obecna i nieobecna zarazem. Przy tańcach co jakiś czas bardziej sprawna osoba brała mnie za rękę i machała nią w rytm muzyki. Patrzyłam na roześmianą i rozgadaną Gosię i miałam przeciwstawne uczucia. Rozumiałam, że wyposzczona samotnością i niewrażliwością bliskich na swoje potrzeby, lgnęła do ludzi. Nic dziwnego, że wybierała zdrowszych ode mnie. Nie rozumiałam tylko dlaczego zapominała o mnie i tak często zostawiała zupełnie samą.
Siedząc razem przy popołudniowej herbacie, kolejny raz powtarzałam Gosi to samo zdanie, żeby mnie zrozumiała. Nie dawałyśmy sobie  rady. Gosia cierpliwie słuchała, ja cierpliwie powtarzałam. Gosia próbowała odgadnąć słowo, nie trafiała i zabawa zaczynała się od początku. Przy dwudziestej próbie wszystko traciło sens, a to co chciałam powiedzieć przestawało być ważne.
- Wiedziałam, że tak będzie - mówiła załamana - Za mało się spotykałyśmy i przestałam cię rozumieć.
- Proszę cię, postaraj się - wołałam w myślach, a z oczu płynęły mi łzy, nad którymi nie mogłam zapanować.
- Kasiu, proszę cię, nie płacz. Spróbujmy jeszcze raz - zachęcała mnie, podjeżdżając bliżej wózkiem, żeby mnie lepiej słyszeć.
- Nie - kiwałam przecząco głową.
- Kasieńko, ostatni raz - nalegała Gosia.
Oczywiście się nie udało, co pogłębiło jeszcze bardziej naszą frustrację.
- Nie mam siły ? myślałam, coraz bardziej rozczulając się nad sobą. Gosia, nie wiedząc jak mi pomóc, pojechała do swojego pokoju i zniknęła na cały dzień. Następnego poranka przy rytualnej kawie rozmawiałyśmy ze sobą, to znaczy Gosia, coraz mocniej się zacinając, mówiła o swoich odczuciach i emocjach, a ja odpowiadałam w myślach.
- Miałam rację,  że nie chciałam jechać tutaj.
- Dlaczego? - zapytałam na tyle wyraźnie, że mnie zrozumiała.
- Same problemy z tym się wiązały, przy załatwianiu i teraz też.
- Boże! O jakich problemach ty mówisz! Przecież chciałyśmy być razem! - krzyczałam - To, że czasem nie możemy się dogadać, to jeszcze nie koniec świata.
- Tak sobie pomyślałam, że gdyby nie twoja choroba, w ogóle byś na mnie nie zwróciła uwagi. Tylko dlatego, że jesteś chora, przyjaźnimy się - powiedziała kategorycznie.
Siedziałam jak zamurowana, nie mogłam uwierzyć w to, co mówiła. Jej argumenty mnie dosłownie zmroziły.
- Owszem, przez chorobę poznałyśmy się. Masz rację, że gdybym nie była chora, nasze drogi by się nie zeszły. Ale się zeszły! Pamiętaj, że jeszcze wtedy prowadziłam firmę, spotykałam się z mnóstwem innych osób, jeździłam samochodem i prowadziłam aktywne życie. A jednak przyjeżdżałam do ciebie często i chyba nigdy nie wyglądało to jakbym się nudziła z tobą dlatego, że nie masz matury czy mieszkasz sama z mamą. To nie ma i nigdy nie miało dla mnie znaczenia kto jaką szkołę ukończył, jest ze wsi czy z miasta, wyznaje tego czy innego Boga. Ważna była osobowość, to czy się dobrze przy danej osobie czułam, czy miałam o czym z nią gadać - myślałam.
- Jesteś z innego świata, wszyscy mnie o ciebie pytają, chcą, żebym opowiadała o twoim życiu, jak się poznałyśmy .
- Dlaczego? - ponownie zapytałam.
- Wiesz jak mi było trudno uwierzyć, że się do mnie odzywasz i mi pomagasz, kiedy się poznałyśmy w szpitalu. Dzwonili do ciebie sami znani ludzie. Robiłaś tyle rzeczy, o których ja mogłam jedynie pomarzyć.
- Miałam różnych znajomych, nie wszyscy byli ze świata estrady, mody czy biznesu. Po prostu akurat w tym czasie obracałam się w takim świecie, że miałam możliwość poznawać ludzi z tzw. górnej półki. Zanim założyłam agencję reklamową, prowadziłam firmę produkującą opakowania. Wtedy miałam kontakt z prywaciarzami i zwykłymi robolami po zasadniczej, którzy u mnie pracowali. Wielu z nich bardzo lubiłam i spotykałam się z nimi również po pracy.
- Sama widzisz, że jesteś inna, nawet w chorobie masz głowę podniesioną do góry.
- Ja tego nie czuję, bo czasem ledwie mogę utrzymać ją prosto - zażartowałam w myślach.
- Ja im tłumaczę, że ty jesteś normalną osobą - powiedziała, jakby się tłumaczyła przede mną.
-  Nie przesadzaj, trochę porąbana byłam i tak już zostanie - uśmiechnęłam się do swoich wspomnień.
- Mają do ciebie dystans tak, jak ja kiedyś miałam.
- O co chodzi? Gosieńko, czy sławni ludzie inaczej, za przeproszeniem, srają? Czy nie smarkają, kiedy płaczą albo nie bekają po piwie?
- Nadal uważam, że jesteś moją przyjaciółką trochę z litości.
- Gosiu, jesteś ze świata, którego nie znałam i na pewno nie chciałam poznawać. Ale nie mówię, że był gorszy od mojego, tylko całkowicie odmienny. Nie możesz mieć poczucia niższości wobec innych. W czym jesteś gorsza, według jakiego cholernego kryterium? Sami nadaliśmy i przyznaliśmy sobie prawo oceniania innych. Szalenie lekko wydajemy wyroki - ten jest dobry, a ten zły; ten jest mądry, a ten głupi. Wiele razy musiałam zweryfikować swoją ocenę ludzi czy zdarzeń. Tak właściwie nie mamy prawa osądzać innych, a nawet samych siebie. Od tego jest Bóg. Pozostaw więc ocenę siebie Bogu i... mnie, a ja uważam, że jesteś wrażliwa, inteligentna, mądra, masz wspaniałe serduszko, no i jeszcze na dodatek jesteś bardzo ładna i zgrabna. - tak sobie w myślach dyskutowałam z Gosia, a ona w zamyśleniu kończyła poranną kawę.
    Tego dnia mijałyśmy się. Wieczorem, przywieziona na aneks telewizyjny, oglądałam ?Ucztę kinomana? i widziałam jak Gosia wracała do pokoju z wieczornych pogaduszek.
- Kasieńko, przepraszam, że wczoraj nie byłam u ciebie. Zasiedziałam się u Asi i Grześka, ale cały czas byłam myślami przy tobie - powiedziała.
Kolejny raz sprawiła, że nawet gdybym mogła mówić, nie wykrztusiłabym słowa. Właśnie to zdanie zawsze słyszałam, kiedy ktoś nie mógł do mnie przyjechać, zapomniał zadzwonić czy załatwić sprawy, o którą prosiłam.? Nie byłem, nie załatwiłem, ale uwierz mi cały czas myślałem o tobie? . Gdyby wszyscy jedynie tak intensywnie o mnie myśleli, dawno bym umarła z pragnienia, głodu albo brudu. Całe szczęście, że byli przy mnie ludzie, którzy nie tylko o mnie myśleli, ale myśleli jak mi pomóc i co najważniejsze pomagali.
  Nie miałam siły, żeby powiedzieć, jak odbieram te słowa; poza tym znowu niewiele brakowało, żebym się rozryczała. Nie byłam tak silna jak dawniej, wiele rzeczy bardziej mnie bolało niż powinno. Na dodatek nie mogłam od razu wytłumaczyć co myślę i czuję, a to wywoływało stres u mnie i równocześnie u innych. Dlatego wybrałam milczenie, które Gosia odebrała jako moje zmęczenie nią i całą sytuacją, więc zaczęła unikać mnie. Przez opiekunki zapraszałam ją na kawę, uśmiechałam się do niej w jadalni, prawie trzy dni nie reagowała, mijała mój pokój i mnie, jakbym była obca. A ja utwierdzałam się w przekonaniu, że mój stan sprawia, że wszyscy, nawet ona, mają mnie dosyć. Miałam żal, że, kiedy ja byłam sprawniejsza od niej, przyjeżdżałam, czytałam jej, wyciągałam na msze, pocieszałam. Brakowało mi teraz, kiedy była ode mnie sprawniejsza, jej zainteresowania. Nie miałam pretensji, że jeździła do innych mieszkańców. Uwielbiałam patrzeć jak tańczy, śmieje się, rozmawia. Ale nigdy nie zaproponowała mi, żebym poszła z nią. Zauważyłam, że moje chwile słabości, a zwłaszcza łzy, bardzo ją denerwowały. Bardzo chciałam powiedzieć Gosi, że zawsze uważałam, że naszą przyjaźń zaaranżował sam Bóg, zawsze czułam w naszych spotkaniach odrobinę magii, tym razem mi jej zabrakło.