Pragnę móc pisać

Zaczęty przez kajka, 02 Luty 2010, 02:30:48

Poprzedni wątek - Następny wątek

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

kajka

Po powrocie do domu rozpoczęłam ostatni etap walki o możliwość
samodzielnego kontaktu ze światem. Była to walka długa, uciążliwa i samotna, bo
rodzina, urzędnicy z instytucji z nazwy wspierających osoby
niepełnosprawne robili wszystko, żebym zrezygnowała, załamała się stwarzając ciągle
nowe problemy.
- Katarzyna, niestety musisz pojechać i osobiście być przy złożeniu
podania o dofinansowanie.
- Przecież wiedzą w jakim stanie jestem - pomyślałam - czy nie mogę
wypełnić dokumentów w domu. Po co mam jechać, skoro nie mogę ruszyć nawet
palcem.
- Może nie ma sensu załatwiać - tata głośno sie zastanawiał - nie
wiadomo w ogóle czy dostaniesz.  Dwa lata wcześniej w ramach cudownego programu
likwidującego bariery w porozumiewaniu się osób niepełnosprawnych, po
złożeniu sterty dokumentów i ponad pół roku czekania dostałam
powiadomienie, że szanowna komisja przyznała mi dofinansowanie na zakup
specjalistycznego sprzętu umożliwiającego pisanie i pełną obsługę komputera. Nie
posiadałam sie ze szczęścia, bo otrzymałam wystarczającą sumę na kupno
upatrzonego wcześniej oprzyrządowania. Natychmiast "napisałam" do
dystrybutora mail, żeby mi przysłał  kamerę reagującą na ruch głowy. Mając na
czole przyklejone metaliczne kółko, które "widziała" kamera, poruszaniem
głową mogłam obsługiwać myszkę i pisać na klawiaturze ukazującej się
na monitorze. Firma szybko odpisała, że najdalej za tydzień wyśle kamerę
z dwoma programami niezbędnymi do korzystania z niej przez osoby
niepełnosprawne oraz fakturę do rozliczenia z PFRONem. Zachwycona szybkością
załatwienia, jak sądziłam, ostatniego etapu walki o samodzielność z bijącym
sercem czekałam
na przesyłkę. Przyszła po pięciu dniach, po dwóch udało mi się
zmusić Jaśka do zainstalowania programów i wreszcie mogłam sama napisać listy
do osób bliskich mojemu sercu. Co prawda nie mogłam jeszcze samodzielnie
wysłać pocztą elektroniczną, bo nie byłam podłączona do Internetu, ale
to się miało lada moment zmienić. Trochę dziwiła mnie wiadomość
pojawiającą się codziennie po włączeniu laptopa informująca, że każdego dnia
pozostało mniej dni do końca działania zainstalowanych programów.
Agniecha zapytała mailem firmę o kod potrzebny do wpisania, o który za każdym
razem upominał się program. Dostałam szybko uprzejmą odpowiedz, ze przy
zakupie kamery przesyłają jedynie  demo trzydziestodniowe programów,
których pełną wersję mogłam oczywiście u nich zakupić za (bagatela ) ponad
dwa tysiące, co przy mojej oszałamiającej rencie było niemożliwe do
zrealizowania. Po trzydziestu dniach ze łzami w oczach patrzyłam na
bezużyteczną kamerę i intensywnie zastanawiałam się jak sobie poradzić ze
zorganizowaniem pieniędzy. Nie chciałam prosić o pomoc znajomych, bo nie tak dawno
robili zbiórkę na mój wyjazd do Indii. Zostało mi cierpliwie czekać pół
roku na możliwość ponownego złożenia wniosku o dofinansowanie
programów i kolejne pół na odpowiedź PFRONu. Napisałam do nich w nowym wniosku
wzruszające uzasadnienie dlaczego potrzebuję finansowej pomocy. Odczekałam
krótkie siedem miesięcy, żeby dowiedzieć się, że tego roku otrzymane
środki nie pozwoliły na uwzględnienie mojej prośby. Miałam przed sobą
kolejny rok zamknięcia myśli w mojej głowie bez możliwości podzielenia się
nimi z innymi ludźmi, a zaczynało mi tego coraz bardziej brakować. Dobrze,
że pani Kazia, kiedy była w dobrym humorze, chciała rozmawiać ze mną na
różne tematy. A w tym czasie akurat bardzo wiele działo  się w naszym
kraju. Nigdy nie zaangażowana politycznie, tym razem z wypiekami na twarzy,
śledziłam program TVN 24, który dzięki głównym aktorom zapewniał mi
doskonalą rozrywkę, sensację, informację, a czasem nawet horror. Nie
wiedziałam kiedy, wciągnęła mnie ta polityczna rozgrywka. Zdecydowanie
określiłam się po jednej stronie i przeciwników zaczęłam traktować jak wrogów.
Gdy odnieśli wyborczy sukces pomstowałam na swoich rodaków za moherowe
upodobania. Już od rana, po przyjściu pani Kazi podczas śniadania
obserwowałyśmy i komentowałyśmy bieżące wydarzenia napawając się wpadkami i
niepowodzeniami rządu i kancelarii prezydenta. Miałam swoich ulubieńców w obu
rywalizujących partiach - jednych słuchałam z uznaniem i szacunkiem choć
nie bezkrytycznie, drugich "pierwszomajowe" przemówienia wzbudzały we mnie
pobłażliwy uśmiech, ale częściej niedowierzanie i złość. Ich
zwolennicy i równocześnie przeciwnicy chyba wszystkiego, sympatyczni staruszkowie
wygrażali mi laskami z ekranu telewizora używając słów niestosownych do
swojego wieku ani do miejsca, którego bronili przed reporterami. Sparingi
liderów obu zawzięcie zwalczających się stron i kwieciste monologi
przywódców tzw. przystawek przez cały rok dostarczały mi nie lada emocji. Dzień
ponownych wyborów do sejmu podniósł mi adrenalinę jak przed skokiem na
bangi. Po zwycięstwie preferowanego przeze mnie stronnictwa słuchałam z
niesmakiem kąśliwych, często wręcz tandetnych uwag zdetronizowanych
przeciwników politycznych i obrony coraz częściej też nie najwyższych lotów.
Miesiąc jeszcze z uwagą obserwowałam niekończące się potyczki wiecznie
zwaśnionych kumpli, roszady, złośliwostki, odgrzewane powiedzonka, gesty,
miny, bezmyślne czy rozmyślne blokowanie ustaw korzystnych dla Polski. Z
przerażeniem zauważyłam, że robiłam się coraz mniej obiektywna i coraz
bardziej stronnicza, wpisując się w wytworzony ostry podział narodu. Moja
tolerancja do odmiennych od moich poglądów legła w gruzach, zaczęłam w
myślach wygrażać wojującym na pięści katolikom mocniej niż wojującym
terroryzmem muzułmanom, a w ripostach słownych w czasie zaciekłych dyskusji w
różnorakich programach telewizyjnych byłam bardziej błyskotliwa, zadziorna
i chamska od dyżurnych, zaprawionych w debatach polityków. Kiedy moja
niechęć przeniosła się do Pałacu Prezydenckiego i zaczęły mnie cieszyć
niekorzystne uwagi na temat głowy mojego państwa, nie potrafiąc się
zdystansować, po prostu zmieniłam pilotem kanał. Chciałam wrócić do
normalności i poczuć się zwykłą Polką kochającą zarówno morskie wybrzeże,
ciszę krainy jezior i majestat gór, jak górala, Kaszuba czy Ślązaka.
Zerknęłam na program wybitnie rozrywkowy i zobaczyłam tych samych polityków
tylko jeszcze bardziej zniekształconych niż na co dzień. Następnego dnia
odwiedziłam niewątpliwie inteligentnego dziennikarza, licząc na to, że z
przyjemnością wysłucham wywiadu z interesującymi ludźmi. Niestety
słyszałam właściwie jedynie prowadzącego, który wił się po skórzanej kanapie
jak znerwicowany padalec, wymachując na przemian chudymi rękami i nogami, a
na zadawane swoim gościom pytania przekrzykując ich sam ze swadą
odpowiadał. Byłam widzem tego teatru jednego aktora przez kilka wieczorów i
zaobserwowałam, że rozmówcy dla przypodobania się publice spektaklu zbyt często
wpisywali się w jego luzacką formułę. Zwiedzając programy zajrzałam do
pralni gdzie dwójka krytykantów maglowała wpadki gwiazd, doskonale przy
tym się bawiąc. Zastanawiałam się co mnie obchodzi czy jakaś piosenkarka
nosi majtki czy nie, jaką orientację seksualną ma znany choreograf, czy
pasują do siebie ludzie zbyt oddaleni wiekiem, a aktorka deklarująca wiarę w
ingerencję boską w jej życie musi mówić pod publiczkę. Odwiedziłam
również lodowisko i mimo sympatii dla tańców na lodzie szybko uciekłam
zmrożona krzykliwym IQ blond - różowej, samozwańczej królowej. Trochę
dłużnej gościłam na parkiecie tanecznym, ale spory dwóch kobiet z klasą
zachowujących się w stosunku do siebie bez klasy zmniejszały doznania
estetyczne. Nieopacznie kilka razy nie mając możliwości zmiany kanału,
obejrzałam różne ekshibicjonistyczne reality show, w których anonimowi ludzie z
nieprzepartą chęcią zaistnienia chwytali sie kurczowo szklanego ekranu. Im
głośniej krzyczeli, im więcej się nawzajem obrażali używając pikantnie
dosadnego słownictwa, tym bardziej byli cool. Wszyscy byli przeciwko czemuś
lub komuś, walczyli z terroryzmem na świecie, z głodem w Afryce, z aids i
rakiem, z zanieczyszczeniem środowiska i dziurą ozonową. Zużywali całą
energię na zniszczenie i dokopanie innym zamiast czynić tak, żeby w
większości syzyfowa walka nie była potrzebna. Zauważyłam, że w mediach
króluje hałas i chaos informacji, a większość prowadzących i biorących
udział w popularnych programach równocześnie kreując, wpisuje się w
potarganą, luzacko-silikonową modę zajebiście przyjaznych fanom osobowości (nie
rozumiem zdania, niezgrabność). Zawsze ceniłam i podziwiałam kobiety za
subtelną kobiecość, za wyraz oczu, uśmiech, ruch ręki, którą
poprawiały niesforny kosmyk włosów i tym zwykłym gestem magnetyzowały wszystkich.
Podziwiając Audrey Hepburn, Sofię Loren, Marylin Monroe czy Magdalene
Zawadzką nie umiałam zaakceptować rozwrzeszczanej kobiecości eksponowanej
przez brak bielizny, wszechobecną, nachalną seksualność i odsłaniającą
nawet najbardziej intymne sekrety sypialni paplaninę. Obserwowałam rozmaite
wydarzenia ze świata, w którym jeszcze niedawno aktywnie uczestniczyłam i
zastanawiałam się czy budzą we mnie niesmak dlatego, ze siedziałam na
wózku inwalidzkim. Może przemawiała przeze mnie zazdrość i zawiść osoby
odsuniętej od świateł sceny i fleszy mediów?

tawior

Sz. P.

Chętnie napiszę do Pani, chociaż piszę tylko poruszając głową, ale na prywatny adres-znaleźć go można na s. www.siewior.pl.
Tawior

markub

Kasiunia-pisałyśmy kiedyś na GG-pamiętasz??Podziwiam,po reportażu na TVN-jakaż jesteś podobna do brata mojego,chodzi mi o podobieństwo-OCZY,ruchy,ręce,mimika...Brat mój chciał też mieć taki sprzęt do pisania,dzwoniłam,deptałam ścieżki,już było za późno,program Pegaz dla tych którzy pracują,studiują-nie dla nie go,On chciał ja chciałam-nic nie wyszło...
                            Pozdrawiam :)