Eutanazja czy poddać się uporczywej terapii

Zaczęty przez RILU, 16 Wrzesień 2010, 21:43:55

Poprzedni wątek - Następny wątek

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Pawel

Temat jest niezwykle trudny, ale myślę, że na forum o SLA jak najbardziej na miejscu. W kwestii zdania Kościoła na ten temat zwróciłbym uwagę na to, że Kościół nie zachęca do tego, nie mówi, że dobrym jest nie stosowanie uporczywej terapii, ale mówi, że to nie jest złem i jest dopuszczalne. Czytając niektóre posty odniosłem wrażenie, że interpretuje się stanowisko Kościoła jako zachętę do takich decyzji, co moim zdaniem nie jest prawdą. W telegraficznym skrócie chodzi moim zdaniem o to, aby np. starszy człowiek, schorowany, akceptujący własną śmiertelność, wierzący, że życie jest wieczne i nie kończy się wraz ze śmiercią tu na ziemi, mógł spokojnie odejść nie trzymając się mocno materialnego, doczesnego życia stosując wyjątkowo męczącą metodę leczenia, która w zasadzie nie leczy, a przedłuża agonię. Taki człowiek czując, że jego życie tutaj na ziemi się wypełniło nie chce się go kurczowo trzymać, tylko zamiast w szpitalu na sali operacyjnej woli umrzeć kilka dni, miesięcy może nawet lat wcześniej, ale za to w spokoju wśród najbliższych. Nie oznacza to, że walka do końca i stosowanie każdej metody leczenia byle przedłużyć życie choćby o minutę, jest złem.  Jeśli chory w ciężkim stanie czuje, że tutaj na ziemi jego rola nie jest zakończona i chce dalej żyć, nawet stosując tzw. uporczywą terapię to nie czyni niczego złego.

Rilu, co do nadziei na wyleczenie, gdy chory jest w ciężkim stanie i leży pod respiratorem. Wiem, że zabrzmi to brutalnie, ale wynalezienie leku, który by hamował, albo cofał SLA u chorych w takim stanie jest zdarzeniem graniczącym z cudem. Oczywiście jest to teoretycznie możliwe, ale niezwykle mało prawdopodobne? Bóg dał nam rozum i zmysły, abyśmy z nich korzystali, analizując doświadczenie i przewidując co może się wydarzyć. I na podstawie tej wiedzy mamy podejmować decyzje dotyczące naszego życia. W przypadku SLA prawda jest taka, że nikt z tego nie wyszedł, a wprowadzanie nowego leku trwa latami, zakładając w ogóle, że będzie on tak doskonały by cofać objawy. Nie przypominam sobie, by w jakiejkolwiek innej śmiertelnej i przewlekłej chorobie neurologicznej powstał tak idealny lek i do tego tak szybko. Jan Paweł II w swoich ostatnich dniach zgodnie z takim myśleniem o nadziei mógł przedłużać swoje życie godząc się na przewiezienie do szpitala, bo może wynajdą lek na chorobę Parkinsona i będzie mógł żyć. Być może wizyta w szpitalu dałaby mu kilka dni, tygodni, miesięcy więcej zwiększając czas na wynalezienie takiego cudownego leku. Jednak najprawdopodobniej rozum i doświadczenie mówiły mu, że zwyczajnie w świecie umiera, a jego droga na ziemi się skończyła.  Szanuje Twoją nadzieję na wynalezienie leku, ale jest to jedynie teoretyczna możliwość dla obecnie chorujących w ciężkim stanie, dlatego istnienie takiej nadziei nie czyni rezygnacji z wentylacji mechanicznej nieuzasadnioną.

Dołącz do nas! Wstąp do stowarzyszenia!
Przeczytaj poradnik dla chorych na SLA\MND
Nie wiesz do kogo zwrócić się o pomoc w zorganizowaniu darmowej wentylacji w domu?
Finansujemy wizytę szkoleniową pielęgniarki w domu!
Chcesz wiedzieć więcej, napisz: mnd-sla@wp.pl

Ankaj

a ja pisałam wam gdy przeprowadziłam rozmowe z mamą na ten temat....wtedy powiedziała ze chce zyc....gdy po kilku dniach usłyszałam od opiekunki i jej przyjaciólki ze mama jednak nie cche , wpadłąm w rozpacz ....znów rozmawiałam z mamą ....zapytałam : czemu tak mówisz mnie powiedziałaś ze chcesz???? mama mi na to odpowiedziała...: to ty mówiłaś ja nie chce...nadal nalegałam ...byłam pewna ze tę sprawę dogadałyśmy...gdy odeszła winiłam sie ze powinnam była wczesniej ją podłączyć ....po pogrzebie zadzwonił mamy lekarz z helpa od oddychania ...powiedział ze przed swoim wyjazdem powiedział mamie ze juz czas inaczej moze byc źle....nie chciała...powiedział rózwieniz ze po wiadomości ode mnie miał zal do siebie ze jej nie naciskał ...ale po chwili zrozumiał ze ona tego nie chciała i namówienie jej nie było rozwiązaniem...ja natomiast myśle ze mama zasneła przy mnie bo jej powiedziałam ze jesli tosie stanie przy mnie to nie uszanuje jej decyzji i podłacze ...mysle ze moze chciała zeby ta decyzja spoczeła na mnie , a ja sie nie obudziłam na czas....teraz winie siebie ...kazdego dnia analizuje to wszystko ...nie moge sie z tym pogodzić , wiem ze to moja wina ...tak bardzo tęsknie , nie daje rady....

RILU

Kochani
mnie się wydaje ,że te wątki powinni przeczytać Ci ,którzy od niedawna zaczęli opiekować
swoimi bliskimi.
RILU :-[
Trzeba żyć tak aby każdy dzień  był piękny.

mab5

dzięki za podniesienie wątku.... jakoś wcześniej na niego nie trafiłam....
u nas minął właśnie rok od pierwszego podłączenia respiratora, wtedy jeszcze na maseczce...
tzw. włączenie do wentylacji, nieinwazyjne... moja pierwsza w życiu wizyta na Oddziale OIOM...
wiele mnie ten rok nauczył...
tata nie zgadzał się na tracheotomię...
to ja podpisałam zgodę, kiedy on był już nieprzytomny a my staliśmy przed koniecznością ratowania życia...
kiedyś pytałam go czy ma do mnie żal.... pokiwał mi przecząco głową....
niby nie....
a jednak...
kiedy go ubieramy i na chwilę odpinamy rurkę, żeby przełożyć ubranie- kiwa przecząco głową....
zapytałam kiedyś, czy to ma znaczyć, ze mamy go więcej nie podpinać do rurki... potwierdził...
nie ogarniam tego emocjonalnie...
taki niemy krzyk...
staram się utrzymać i jego i siebie w przekonaniu, że to nie nam decydować kto i kiedy....
przychodzi mi to coraz trudniej....

Beatka

Od pierwszych objawów choroby u mojego męża mija 2,5 roku. Kiedy dostał diagnozę SLA, postanowił walczyć z chorobą, zgadzał się na wszelkiego rodzaju terapie, widziałam w nim chęć do życia. Dwa lata przyjmował RILUTEK, od trzech miesięcy nie chce go brać, godzi się jedynie na witaminy. Krztusi się niemiłosiernie podczas każdego posiłku, o piciu to nawet nie chcę mówić, błagam go by zgodził się na PEGA ale absolutnie odmawia. Co zrobić w takiej sytuacji, kiedy każda proponowana pomoc jest przez niego odrzucana??? Jak mam patrzeć na ukochanego człowieka, który ginie w oczach ??? Jeszcze pół roku temu mój mąż potrafił chodzić z moją pomocą, ale chodził. Dzisiaj nie ma mowy, żeby samodzielnie ustał na nogach, poddał się całkowicie, widzę, że stracił nadzieję i nie chce już walczyć, a ja nie mogę tego znieść. Zapytałam męża, jakby trafił do szpitala i ja miałabym za niego podjąć decyzję o podłączeniu do respiratora, to powiedział, że tego nie chce.....
Beata

mab5

niby tak.... ale jestem przekonana, ze gdybym to ja leżała nieprzytomna na stole a do taty należałaby decyzja czy podjać działania ratujace mi życie czy nie - zrobiłby to samo.....

anna01

Takie ratowanie życia kojarzy mi się z sytuacją po wypadku samochodowym. Przypuśćmy, że jest wypadek - osoba zostaje ciężko ranna - jest nieświadoma swojego stanu - i trzeba za nią podjąć decyzję czy "przedłużamy" życie. Później oczywiście należy liczyć się z decyzją chorego. Najgorzej jednak, kiedy ta decyzja z dnia na dzień może być inna. Na to tez trzeba wziąć poprawkę. Każdy z nas - zdrowy czy chory - miewa lepsze i gorsze dni. I chociaż cieszysz się wspaniałym zdrowiem, coś w życiu może zdarzyć się takiego, że czasami nie chce się żyć. Jednak trzeba pamiętać, że w życiu piękne są chwile, i dla tych chwil warto żyć!

babeta

Temat trudny a decyzje jeszcze trudniejsze. W. tez nie chciał uporczywej terapii, nawet zapowiedział wszystkim , ze kiedy "nadejdzie czas"  chce trafic do hospicjum gdzie bedzie miał zapewniona właściwą opiekę i żeby nikt do mnie o to pretensji nie miał bo to jest jego decyzja.  Kiedy jednak przyszła niewydolnośc oddechowa i zagrożenie życia bardzo chciał życ dalej. Bo wczesniej owszem, nie mógł chodzic, ale wszystko poza tym było (jesli może być)  w miarę ok. Dni spędzał na wózku, przyjmowaliśmy gości, wyjechaliśmy nad morze (z południa Polski), w domu ciągle żartowaliśmy, a tu nagle koniec? Po prostu pogodzić się z tym , ze koniec wszystkiego?
     W grudniu minie rok od tracheostomii. Cały czas powtarzal, że nie żałuje tej decyzji. Moze dlatego, ze dolegliwości bólowe nie były zbyt wielkie, może dlatego , ze normalnie jadł i przełykał, moze dlatego, że (w jakis miesiąc po tracheo) normalnie juz mówił (!). W tym czasie wiele się wydarzyło, wiele darów dał nam los. Ale jest coraz trudniej.. coraz większe problemy z mówieniem, coraz większe problemy z połykaniem i coraz więcej bólu. I w takich chwilach , umeczony , mówi , ze chciałby juz odejść ....  Ale kiedy pojawiła sie infekcja sam prosił o lekarza i leki bo , jak powiedział: "jeszcze ci tu umrę".
      Po co to piszę ? Chyba tak a propos podejmowanych decyzji. Jesli trafi sie na słabszy dzień chorego to usłyszymy , ze nie chce ... ale kiedy to bedzie dobry dzień mozemy usłyszec , ze chce ... Bo cheć zycia to niewiarygodna siła, która każe nam iśc naprzód, pokonywac trudności i dźwigac chocby najcięższy krzyż.... I chyba najważniejsze jest to, zeby chory nie czuł sie ciężarem, zeby widział , ze i my chcemy aby żył. I póki dzień tych decyzji nie nadejdzie możemy sobie tylko "gdybać", ale "tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono". I my, i nasi chorzy...
     Nie czytałam jeszcze artykułu o stanowisku Koscioła, ale moze ktos napisze , jak sie ma do tego polskie prawo?  Bo wydaje mi się, ze czym innym jest rezygnacja z uporczywej terapii (np. respirator) przed jej podjęciem, a czym innym rezygnacja w trakcie. Że niby jak ? Odłączyć respirator?!  Przestać karmić ?! Bo tak mi to zabrzmiało...
     Kiedy rozmawiałam z ludźmi z firmy zajmujacej sie wentylacją mechaniczną przed jej rozpoczęciem powtarzano mi, ze chory musi dobrze wiedzieć co go czeka (yhy, nikt nawet sobie wyobrazic nie moze) zarówno w jednym jak i drugim przypadku i decyzja musi byc jego (no dobrze, troszke namawiałam i przekonywałam). I wtedy chciał ... a co , jesli teraz już nie chce ? Bo nie wyobraza sobie wiekszego piekła niz etap "zamknięcia" ...

lek.spec.

myślę że wszystkie gwałtowne odejścia nie są dobre , pamiętam starszego mężczyznę po udarze mózgu leżącego w łóżku w swoim domu /to był jego wybór nie chciał być w szpitalu/ wcześniej przed chorobą bardzo aktywnego, choroba zabrała mu wcześniejsze życie , jego świat. Pewnego dnia Pan Andrzej powiedział mi ''doktorze mój świat się skończył , żal mi żony , córki , wnuków dlatego odejdę powoli chcę ich do tego przyzwyczaić" i od dnia następnego systematycznie ograniczał posiłki gdy jego żona Pani Marianna przynosiła mu obiad on ostentacyjnie zjadał jedną łyżkę i nie dawał się przekonać do drugiej , na nic zdały się moje i córki chorego przekonywania. Po 7 tygodniach Pan Andrzej zmarł . Córka Pana Andrzeja powiedziała mi po śmierci taty odczułam ulgę już nie cierpi.

mab5


gosia1981

mnie najbardziej wkurza jak najglosniej przeciw eutanazji krzycza ci ktorzy nie maja do czynienia z choroba i smiercia,kazdy powinien miec prawo do decydowania o swoim zyciu i smierci.a ne poliyk,ksiadz,sad czy ktokolwik inny

szucia

Zgadzam się z Tobą Gosiu,ale co, kiedy chory nie może już decydować...widzisz  to nie takie proste....Życzę każdemu choremu,aby mógł zadecydować..aby zdążył ..Tak powinno być..tylko chory,nie rodzina i bliscy. tylko.chory....

Kasia87

Jesli przyajdzie ten moment i u nas a moja mamusia powiedziala do mnie dziecko nie pozwol mi cierpiec zrob to dla mnie niechcem zadnej rurki zadnego respiratora ja jako dziecko jak mam jej na to pozwolic to jest takie trudne wrecz niewyobrażalne ale nie mam prawa decydowac za nia jesi jest tego  wszsytkiego świadoma ..ciezko poprotu to nawet opisac słowami doslownie ..

szucia

Kasiu,wiemy  wszyscy tutaj jakie  to trudne....okropne,wydaje się,że nie do przejścia...skoro Twoja Mama już tak mówi,czyli już coś sygnalizuje...Napiszę tak,jeśli nastąpi kryzys,ale Mama będzie świadoma,to będzie Jej wybór,ale jeśli straci przytomność,a nie zdążą lekarze nanieść w papierach Jej decyzji,Wy będziecie walczyc dalej o Jej życie.... Tak mi się wydaje,przykro mi,musicie się ze  wszystkim zmierzyć......p.s.ale może jeszcze wiele pięknych chwil dla Was?Razem..Łapcie je,ja mogę tylko teraz innym radzić,bo sama nie zdążyłam,na tyle ile powinnam...Kasia

magda83

Kasiu mój tato też pewnie by tak powiedział jak Twoja mama. Był zrezygowany, nie miał chęci życia. Jednak w sytuacji kryzysowej  decyzję o ratowaniu jego życia podjęto za niego. Strasznie balismy się jego reakcji gdy już obudzi się z respiratorem i pegiem. Jednak on po wybudzeniu był szczęśliwy że żyje, cieszył się że nas widzi. Pewnie że jest ciężko, nie mowie że nie. Są momenty gdy każdy z nas ma wszytskiego dość. Jednak żyjemy dalej, cieszymy się chwilą, nie dopuszczamy do siebie negatywnych myśli i nie okazujemy strachu. To się tak tylko mówi łatwo, pozwólmy decydować chorym. Oczywiście że każdy z nich powie że nie chce żyć z respiratorem - jednak w obliczu zagrożenia życia podejrzewam że 99% osób będzie chciało żyć. To wszystko jest gdzieś zapisane, pozwólmy by wypełniało się. W naszej sytuacji wystarczyło żeby ten kryzys nastąpił w jakikolwiek dzień roboczy, nie w sobotę gdy wszyscy byliśmy w domu i tato już by nie żył. Ale tak widocznie musialo być. Pozdrawiam i dużo siły życzę.

wiesia_m

http://wiadomosci.onet.pl/wideo/poddal-sie-eutanazji-okazalo-sie-ze-byl-zdrowy,132935,w.html
Sorki że wracam do tematu ale na dzień dzisiejszy nie miałabym odwagi podjąć takiej decyzji. Tak bardzo cieszę się, że trafiliśmy na odpowiedniego lekarza, który w profesjonalny sposób przekazał informację o chorobie.
Pozdrawiam. wiesia

mab5

Cytat: magda83 w 29 Październik 2012, 08:22:09
To wszystko jest gdzieś zapisane, pozwólmy by wypełniało się.

ładnie to napisałaś....
podobne powiedział mi dziś mój mąż... dobrze, że go mam...

opowiedziałam mu o moich udrękach, o tym, że szarpię się psychicznie czy to na pewno było dobre, że zadecydowałam za tatę w kontekście dzisiejszego jego cierpienia....a on mi to tak właśnie wytłumaczył.... powiedział, że jestem tylko narzędziem w ręku Boga i że gdyby tak miało nie być, to wtedy pewnie nie było by mnie w domu i nie byłoby mi dane podjąć taką decyzję.... i że to nie była moja decyzja tylko tak było nam zapisane i tak się wypełniło....


jula

trudny temat...naprawdę choć myślę, że wiem co bym zrobiła w tej sytuacji po dłuższym zastanowieniu nie wiem czy nie miałabym problemu z sumieniem. To też kwestia siły woli życia chorego, na pewno u każdego człowieka jest ona ogromna, ale nie kazdy jest w stanie żyć w ten sposób i wolałby odejść, ale nie wiem, czy nie jest tak, że te osoby cięzko chore wolałyby, żeby to ktoś inny za nich zadecydował???? a z kolei dla rodziny to ogromne obciążenie taka decyzja...część chorych adaptuje się do tych warunków i ta granica nieakceptacji życia w takim stanie zostaje przekraczana. Nie wiem, czy nie łatwiej dla obu stron gdyby w zależności od stanu chorego decydowała o tym osoba trzecia np lekarz...

RILU



Moi Drodzy

Po pewnym okresie chciałbym dowiedzieć się ,jakie zdanie na ten temat
mają inni ,którzy zaczęli chorować .
Temat jest wrażliwy i trudny .  :-[
Trzeba żyć tak aby każdy dzień  był piękny.

mab5

Rilu....
;) dobrze, że nie pytasz, jakie zdanie mają Ci, którzy pożegnali już swoich bliskich....
dobrze, że nie pytasz, bo nie umiałabym odpowiedzieć, chociaż bardzo bym chciała o tym z Tobą porozmawiać....
bo dla mnie to wciąż otwarty temat....
otwarty i trudny
nie umiem w nim zająć jednego stanowiska...