Kiedy opieka nad chorym przerasta... pomóżcie, proszę.

Zaczęty przez pandziczek, 17 Kwiecień 2016, 15:12:24

Poprzedni wątek - Następny wątek

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

pandziczek

Witajcie, kochani.
Jest mi dziwnie z tym, że piszę o takiej rzeczy, ale tylko na tym forum spotykam się z jakąkolwiek pomocą i empatią. Niektórzy z Was już wiedzą, że mój tata od roku choruje na SLA - tzn. od roku jest zdiagnozowany. Aktualnie jest osobą leżącą pod respiratorem, je z pomocą drugiej osoby, nie wstaje. Moja siostra mieszka w Szwecji, rodzinę mamy bardzo małą - chora babcia prawie nie chodząca, masa innych za granicą, jedyna ciocia, siostra mojego taty, jest w silnej depresji po opiece i śmierci męża i rodziców. Nikt nam nie pomaga. Ja trzy lata próbowałam dostać się do szkoły na wydział reżyserii, udało mi się, przyjeżdżam do rodziców 400km co piątek, pomagam całą noc w piątek, 3/4 soboty (pracuję też w stajni, muszę zarobić na utrzymanie w Łodzi), no i niedzielę do godz.16-17, wraz z moim narzeczonym. Kilkakrotnie mówiłam rodzicom, że jak tylko powiedzą słowo, to rzucam szkołę i wracam do domu (rok przed dostaniem się to ja opiekowałam się tatą). Mam od lat głęboką depresję i nerwicę, konie są jedynym azylem, dzięki któremu jeszcze się nie zabiłam. Nie oceniajcie proszę tego, że nie jestem cały czas w domu - mam 22 lata i też muszę studiować, jakoś się ogarnąć.
Mamy zespół pomocy - lekarza, pielęgniarkę i rehabilitanta. Rehabilitant... no cóż. Jest bardzo miły, ale niższy od taty o dwie głowy, nie ma na nic siły bo na codzień pracuje z dziećmi, a mój tata jest starym wojskowym i emerytowanym policjantem (wielki facet, 189cm wzrostu i choć już prawie niewidoczne, zawsze duże mięśnie). Jak przyjeżdżamy w weekend to więcej targamy na tych rehabilitacjach tatę, niż rehabilitant. Mama robi to też, gdy nas nie ma. Mama ma chorobę gravesa-basedova i silną nerwicę. Jest po prostu jedna wielka masakra. Nie ma pomocy z żadnej strony, wiem, że to normalka przy tej chorobie, ale u nas dodatkowo nie ma nawet nikogo w rodzinie, kto mógłby pomóc. Jesteśmy z tatą sami, mama w tygodniu, my weekendowo. Nikt już nie ma siły, a to dopiero początek leżenia taty (pół roku). Mama nie raz mówi mi i tacie rzeczy, od których nie chce się żyć. Tata czuje się jak ciężar, mam z nim bardzo dobry kontakt, nie raz jak przyjeżdżam, to mówi, że chce umrzeć i że czuje się jak ciężar. Chodzę na terapię, mam myśli samobójcze, nie radzę sobie z życiem, ale u rodziców zawsze trzymam się i staram się  im pomóc, ile mogę.
Czy widzicie jakieś wyjście z tej sytuacji? Zaczęłam zastanawiać się nawet nad hospicjum... zawsze mówiłam, że nie mogłabym rodzica oddać do hospicjum, płaczę na myśl o tym, ale w domu oni się pozabijają... z tatą coraz gorzej, nie ma perspektyw na życie, boi się poprosić o cokolwiek, mama go szantażuje, że nie ma siły i czasem obraża się i z nim nie rozmawia. Z drugiej strony mama też nie ma siły i jest tak sfrustrowana, że mówi rzeczy, których nigdy nie chciałaby powiedzieć.
Nie wiem co mam robić, mam ochotę pozabijać całą rodzinę i siebie. Czy ktoś z was byłby w stanie coś nam poradzić? Dodatkowa pielęgniarka nie wchodzi w grę, ceny przerastają nawet wysokie emerytury taty i pensję nauczycielską mamy, a osoba, która przychodzi raz w tygodniu by z tatą posiedzieć, jest tylko po to, żeby... posiedzieć.
Ja już nie wiem co mam robić. Tak bardzo kocham moich rodziców, ciągle im o tym, mówię i rozumiem i jedno i drugie, ale wiem, że nie dadzą sobie rady w obecnej sytuacji...
Dziękuję z góry za każdą pomoc. Jesteście cudowni.

Syn

Witaj,

Nie znam niestety rozwiązania Twojego problemu, sam jestem w podobnej sytuacji. Tzn. mieszkam daleko od domu, przyjeżdzam co drugi weekend, na zmianę z bratem.

Moja Mama jest w analogicznej sytuacji i powiem tylko tyle - Mama nie zrezygnowała z pracy. W dzień z Tatą jest opiekunka. Tj osoba, która nie jest pielęgniarką (na całodniową opiekę pilęgniarki nie byłoby nas stać), nie pełni takiej funkcji - ma po prostu dopilnować by nic się nie działo i od czasu do czasu odessać. Ta Pani jest na rencie i w ten sposób sobie dorabia.

Sześć dni w tygodniu przychodzi do Taty pielęgniarka, dwa razy w tygodniu przychodzi rehabilitant (część z tego opłacamy z własnej kieszeni).

Oczywiście większość problemów jest tożsamych, ale mam wrażenie, że dzięki pracy Mamie udaje się jednak zachować więcej sił (psychicznych).

Ja podobnie jak Ty wyrzucam sobie, że tak rzadko tu jestem i nie ma tu obawiam się dobrego rozwiązania. Gdybym jeszcze zarabiał bardzo dużo, mógłbym tą nieobecność "zrekompensować" np opłaceniem całodobowej opieki, niestety póki co tak nie jest. Generalnie więc wszyscy są w pewien sposób nieszczęśliwi, ale udało nam się nawazajem nie pozabijać a Tata jest chory już 10 lat z czego prawie 4 leży...

pozdrawiam

Syn

ania

Cześć,
chciałabym Cię jakoś wesprzeć i powiedzieć, że bardzo dobrze Cie rozumiem. Jeśli tylko możesz - nie rzucaj studiów, musisz mieć jakąś odskocznię...
U nas sytuacja wygląda tak, że w ogóle jestem tylko ja i chora mama, nie mamy innej rodziny:( Ja na co dzien, pół tygodnia, jestem w innym mieście, gdzie pracuję, w tym czasie z mamą są opiekunki, a przez drugie pół tygodnia jesteśmy razem. Też miałam pomysły o rzucaniu pracy, ale z perspektywy czasu cieszę się, że tego nie zrobiłam. Trzymaj się!

madzia 32

Nie rzucaj studiow, mysle ze tata chce twojego szczescia i chcialby abys miala perspektywe na przyszlosc. Na rezyserke chyba ciezko sie dostac , wiec nie poddawaj sie. Twojej mamie potrzebna jest odskocznia, albo jakas psychoterapia, gdzie bedzie mogla swoja zlosc przepracowac.
Opieka nad chorym to ciezkie wyzwanie, ja sama bede sie wachac co ze mną nie chce byc obciazeniem, ale z drugiej strony chcialabym byc blisko rodziny. To jest ciezkie dla oby dwóch stron. Wiem ze relacje i wiez z drugim człowiekiem wplywa na nastroj i samopoczucie chorego nie czuje sie tak odizolowany, inny i niepotrzebny.  Sa tez specjalne osrodki dla chorych na sla takie cos jak sanatorium mojej znajomej tesciowa tam byla. Powodzenia mysle ze milosc jest wstanie wszystko przezwyciezyc.
Nie można cofnąć się w czasie i napisać nowego początku, ale można zacząć od dzisiaj i napisać nowe zakonczenie!!!

pandziczek

Bardzo Wam dziękuję za słowa otuchy... Jakos dajemy rade, choc jak u każdego - jest bardzo ciezko. O jakich sanatoriach mowa? Nie słyszałam o czymś takim. Masz moze więcej informacji? Buziaki i duzo zdrowia i sily dla wszystkich  :-*