Nieco inna historia ;)

Zaczęty przez kajka, 27 Październik 2008, 21:42:04

Poprzedni wątek - Następny wątek

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

kajka

kochani,
troszke troszke nie zagladalam na forum; jeszcze musze odpoczac od bestii ale to nie znaczy, ze o Was zapominam; jestem z Wami myslami, sercem i piatkowa modlitwa;  :D :D :D
wysylam fragmenty mojej ksiazki;
pozdrawiam wszystkich Kajka

Od kiedy Agniecha prawie dziewiec miesiecy temu powiedziala mi, ze jest w ciazy pomyslalam, ze moje dziecko zaczelo szybko dorastac, moze troche za szybko. Po dwoch miesiacach moja corcia razem ze swoim chlopakiem Radkiem i jego przyjacielem Pawlem spakowali wszystkie ubrania, ksiazki i ulubione drobiazgi Agi. I tak jedno dziecko wyfrunelo do innego domu a ja zostalam troszke osamotniona, pozbawiona najwiekszej domowej gaduly.
Ostatnio coraz czesciej myslalam o Agnieszce, szlag mnie trafial, ze nie moglam byc obok niej.   Do czasu jej ciazy moja choroba meczyla mnie psychicznie ale bardziej ze wzgledu na mnie sama.  Teraz bylo zupelnie inaczej,  nie moglam sie uporac z tym,  ze nie bylo mnie przy niej kiedy tak bardzo potrzebowala mojego wsparcia.  Serce mi  pekalo,  gdy sluchalam opowiesci o szpitalu,  lekarzach i o tym jak ją obcesowo traktowali.  Gdybym byla zdrowa, to bym wydrapala oczy wszystkim lekarzom, ktorzy w obronie swojego godnego zycia strajkujac narazali zycie innych osob.   Czulam sie calkowicie bezsilna i kompletnie bezuzyteczna.  Jeszcze gorzej bywalo kiedy myslalam o porodzie i dzidziusiu i ze nie bede mogla pomoc w niczym.  Nie bedzie mnie w szpitalu kiedy bedzie rodzila,  nie bedzie mnie kiedy pierwszy raz bedzie kapala malenstwo,  nie bede mogla ani troche im  pomoc i czasem odciazyc. Nawet nie moglam samodzielnie zadzwonic do mojego dziecka,  zeby dowiedziec jak sie czuje, musialam korzystac z pomocy opiekunki.  
Nie umialam dawniej stworzyc normalnego domu,  myslalam chociaz,  ze uda sie zebym byla cudowna babcia.  Dlatego coraz bardziej nie znosilam choroby , ze nie pozwalala mi opiekowac sie moim dzieckiem . Wszyscy byli przy niej tylko nie ja. Czulam jak pomalu oddalamy sie od siebie, na badania jezdzila z przyszla tesciowa, wozil ją przyjaciel Radka, rozmawiala ze wszystkimi, radzila sie wszystkich. Chcialam jej tyle powiedziec, tyle przekazac, tyle doradzic. Wpadala do mnie od czasu do czasu, probowalam jej przekazac swoje doswiadczenia trzykrotnej mamy. Tak malo moglam i bylo mi z tym bardzo ciezko. Im blizej porodu tym wiekszy mialam zal do siebie, zycia, Boga, ze siedzialam nieruchomo zamiast na kazdym kroku wspomagac corcie.  
- Kasienko - powiedzialam do opiekunki kiedy przyszla do mnie rano - blagam Cie, zebys zadzwonila do Agi. Mam przeczucie, ze albo urodzila albo bedzie niebawem rodzic.
- O rety, moze tak byc. Juz dzwonie. Nie ma nikogo - powiedziala po chwili.
- Zadzwon do Agniechy na komorke.
- Wlacza sie poczta glosowa.
- Agniecha na pewno rodzi. Co ja mam robic ?  
- Czekaj. Na pewno cie powiadomia.
- Latwo mowic czekaj. Zaraz zwariuje jezeli sie nie dowiem. Kasiu prosze, zadzwon jeszcze raz.
Wreszcie zadzwonil Radek, wyszedl na chwile z sali porodowej, zeby glebiej odetchnac i troche sie uspokoic. Powiedzial, ze pierwsze skurcze pojawily sie okolo pierwszej w nocy ale Agnieszka czekala na pewny znak - odejscie wod plodowych. Okolo szostej zauwazyla krew, zrobila taki alarm, ze Radek roztrzesionymi rekami wystukiwal numer teletaxi i prawie zapomnial o przygotowanych wczesniej dokumentach i rzeczach. Szpital byl jeszcze zamkniety, czas od momentu gdy zadzwonili do chwili otwarcia drzwi dluzyl sie okropnie. Agnieszka drzala, nie wiedziala czy z zimna czy ze zdenerwowania. Badanie wykazalo, ze dziecko zaczelo swoją droge do nowego zycia. Polozna stwierdzila regularne skurcze.
- Jeszcze troche pani poczeka zanim urodzi - powiedziala - pan rodzi z zona? - zwrocila sie do Radka.
Wokol panowala cisza, lekarz smacznie spal, co jakis czas przychodzila do nich siostra polozna, zeby sprawdzic rozwarcie. Szlo bardzo powoli dlatego, zeby przyspieszyc porod siostra podlaczyla kroplowke. Radek byl caly czas przy Agnieszce, wychodzil tylko na chwile, zeby zadzwonic do czekajacej na wiadomosci rodziny.
Trzymal ją za reke, rozmawial z nia, kiedy bolal kregoslup - masowal, kiedy miala suche usta - dawal lyk wody.  Byla szczesliwa, ze jest przy niej osoba, ktora ją kocha i ktorą ona kocha. Bol stawal sie coraz silniejszy, skurcze pojawialy sie coraz czesciej. Moze ze zmeczenia a moze troche z rozczulenia nad soba zaczela plakac a pozniej juz nie panujac nad reakcjami zaczela glosno krzyczec.  
- Dlaczego pani placze? -raczej retorycznie zapytala polozna  - niech pan pomoze zonie oddychac !  - rozkazala.
Radek robil sie coraz bardziej przerazony, dlatego zeby nie dac poniesc sie emocjom skoncentrowal sie na wspolnym oddychaniu.
Agniecha coraz czesciej dostawala skurcze, nagle wszystko nabralo tempa, pojawil sie lekarz i polozna.
- Przyj - rozkazal lekarz i nagle maraton zmienil sie w sprint. Jedynym celem stalo sie jak najszybsze dotarcie do mety.
- Masz corke -uslyszala.
Siostra polozyla Agnieszce malenstwo na brzuchu, pozniej umyla je, zawinela w kocyk i polozyla na lozku obok niej. Razem pojechaly na sale poporodowa. Radek ucalowal obie, pozegnal sie z nimi i calkowicie wykonczony pojechal do domu, zeby odespac pelna emocji noc.
Nastepnego dnia swiezo upieczony tatus i dziadek przyjechali po mnie, zebym zobaczyla wnusie. Jechalam do szpitala szczesliwa, ze choc na chwile bede w centrum normalnego, radosnego, pulsujacego zycia, zanim znowu odstawia mnie na jego bocznice. Mialam mokre oczy kiedy zobaczylam moja mala coreczke, przy ktorej na lozku lezala jej coreczka. Obie wygladaly przepieknie. Aga miala w oczach slonce i niespotykany u niej spokoj, cala jasniala a ja pomyslalam, ze wlasnie na tym polega cud narodzin i macierzynstwa.
- Mamo na sali - mowila  usmiechajac sie Agnieszka - mamy sam babiniec, wszystkie trzy urodzilysmy coreczki. Po przywiezieniu  na sale pielegniarka ubrala maluchy w ubranka, ktore przywiezlismy ze soba z domu i polozyla do plastikowych lozeczek. Kazda z nas od razu zabrala dziecko do siebie na łózko. Lezalam i wpatrywalam sie w moją coreczke bez konca. Zabrali nam dzieci jedynie na pierwsza noc, zebysmy mogly sie wyspac, pozniej zabierali mala tylko na szczepienia. Caly czas mam Julke przy sobie. Powiedz mamo czy nie jest sliczna?
Wyszlismy od Agi a juz z windy wysiadali nowi goscie, ktorzy tlumnie obie odwiedzali. Po uplywie trzeciej doby od porodu obydwie zdrowiutkie dostaly wypis i pojechaly do domu.
Wracajac ze szpitala z czuloscia myslalam o obu dziewczynach i uswiadomilam sobie, ze wlasnie zostalam babcia Julki.
17 listopada 2007 o godzinie 13.10 Agnieszka i Radek urodzili wspolnie swoje pierwsze dziecko, a przeciez nie tak dawno, jakies ulotne dwadziescia dwa lata temu 12 lutego 1986 r o godzinie 16.20 urodzilam swoje pierwsze dziecko, coreczke Agnieszke. W tym czasie moj maz, bez mozliwosci widzenia mnie, wydeptywal sciezki na spacerniaku szpitalnych korytarzy. Do szpitala przyjechalismy wieczorem okropnie zdenerwowani, ze za chwile bede rodzila. Siostra zabrala mnie na badania i okazalo sie, ze to falszywy alarm. Lekarz zadecydowal jednak, zebym zostala, bo akcja porodowa moze sie zaczac w kazdej chwili. Zatrzasnely sie drzwi, bez slowa pozegnania z mezem podreptalam w szpitalnej koszuli z reklamowka pod pacha za siostra dlugim, bialym korytarzem. Byl ostatni dzien karnawalu i dziewczyny na sali robily impreze. Wszystkie byly w "blokach startowych" , robily zaklady, ktora pierwsza zacznie rodzic. Okolo pierwszej w nocy zabrali dziewczyne z pod okna. Westchnelam ciezko i delikatnie pogladzilam brzuch, - nastepne bedziemy my corenko - pomyslalam. Probowalam usnac ale zaczal sie pojawiac coraz silniejszy bol brzucha. O godzinie trzeciej polozna stwierdzila regularne skurcze.
- Jeszcze troche poczekasz zanim urodzisz - powiedziala.
Wokol panowala cisza, lekarz smacznie spal, co jakis czas przychodzila do mnie siostra polozna, zeby sprawdzic rozwarcie. Szlo bardzo powoli dlatego, zeby przyspieszyc porod polozna kazala mi chodzic. Krazylam juz pare godzin a nawet pies z kulawą lapą nie zablakal sie w korytarzach szpitala. Czulam sie opuszczoną i najbardziej samotną osobą na swiecie.  Do dzis pamietam biale kafelki na scianach i mrugające na korytarzu jarzeniowki.  Okolo dziewiatej rano polozna ze wzgledu na obchod kazala mi wracac do lozka. Nagle zaroilo sie od lekarzy i studentow i z ulgą zobaczylam doktora prowadzacego moja ciazę. Mialam z nim uzgodnione, ze jezeli zaistnieja sprzyjajace warunki bede mogla rodzic z mezem.
Bardzo sie kochalismy, przez cale dziewięć miesiecy bylismy ze sobą bardzo blisko. Lecho ogromnie przezywal, że bedzie ojcem, dbal o to co jadlam, trzymal mi glowę gdy wymiotowalam, dotykal brzucha zawsze kiedy dziecko sie ruszalo. Oboje nie moglismy sobie wyobrazic, że w tej najwazniejszej chwili kiedy bedzie sie rodzilo nasze dziecko nie bedziemy razem. Uwazalam za szalenie niesprawiedliwe, ze wokol beda sami obcy ludzie, a nie bedzie osoby najblizszej. Chcialam, zeby  trzymal mnie za reke, rozmawial ze mna, kiedy bedzie mnie bolal kregoslup - zeby mi go masowal, kiedy bede miala suche usta - zeby  je zwilzal.  Bylabym szczesliwa, ze jest przy mnie osoba, ktora mnie kocha i ktorą ja kocham.
Byly to lata, kiedy zaczynaly dzialac szkoly rodzenia i eksperymentalnie odbywaly sie wspolne porody. Szlak, tak modnemu dzisiaj haslu - rodzic po  ludzku, przecieral doktor Fijalkowski ze szpitala im Madurowicza w Lodzi. My mieszkalismy w Warszawie, udalo nam sie jednak przekonac lekarza na wspolny porod. Poniewaz nie bylo warunkow na intymnosc, wszystko bylo uzaleznione od zaistnialej sytuacji. Do konca mielismy nadzieje, ze bedziemy razem rodzic jednak na sali porodowej rownoczesnie rodzilysmy trzy  i dlatego nie wpuszczono meza.
Lezalam na lozku podlaczona do aparatury i sluchalam bicia serca dziecka.Coraz czesciej dostawalam skurcze, nagle wszystko nabralo tempa, pojawil sie lekarz i polozna.
- Przyj - rozkazal lekarz i nagle maraton zmienil sie w sprint. Jedynym celem stalo sie jak najszybsze dotarcie do mety.
- Masz corke -uslyszalam.
To bylo wszystko, tyle miesiecy oczekiwania, tyle godzin bolu  . . .  i to wszystko!
Zabrali mnie na sale poporodowa, minal wieczor, noc, minal poranek a ja nie widzialam swojego dziecka. Inne kobiety dostaly maluchy do karmienia, nikt mi nie powiedzial dlaczego nie przywieziono mojej coreczki. Dopiero na obchodzie lekarz poinformowal, ze dziecko ma niedrozny kanalik lzowy i nie bedzie przywozone do karmienia. Lezalam na lozku i patrzylam w sufit, kiedy inne swiezo upieczone mamy karmiac tulily w objeciach niemowleta i nie moglam opanowac placzu. Blagalam siostre, zeby zabrala mnie do dziecka, zebym mogla je chociaz zobaczyc ale owczesne przepisy i wymogi higieny nie zezwalaly matce pojsc do wlasnego dziecka. Dlatego kiedy wieczorem przywieziono Agnieszke nie moglam sie na nia napatrzec, tym razem plakalam ze szczescia. Bardzo cierpialam zawsze kiedy zabierali noworodki po karmieniu.  Stukot blaszanych wozkow na korytarzu zwiastowal zabieranie dzieci, gwaltownie probowalam obudzic coreczke, zeby zdazyla zjesc. Za kazdym razem powtarzal sie ten sam problem, dziecko spalo tak mocno, ze nie moglam go dobudzic i wbrew moim protestom jeszcze nie nakarmiona silą wydzierano mi z objęć.
Kontakt z mezem i rodziną mialam jedynie za pomoca liscikow, ktore w dwie strony nosila wspomagana bilonem salowa oraz dzwoniac z zarlocznego, polykajacego monety telefonu na korytarzu. Bardzo chcialam wyzalic sie mojej mamie, ze nie przywieziono mi dziecka na karmienie. Podreptalam dlugim korytarzem do automatu, wrzucajac uparcie kolejna monete wierzylam, ze uda mi sie polaczyc. Nagle wszystko zrobilo sie nieostre, dzwieki zaczely odplywac, zrobilo mi sie bardzo zimno.
- Jak mozna byc tak glupia, zeby pare godzin po porodzie lazic tak daleko - grzmiala jakas siostra a ja probowalam pozbierac mysli - gdyby wszystkie pacjentki tak sie zachowywaly to bysmy dopiero mialy urwanie glowy!  
Nastepnego dnia dostalam liscik, w ktorym Lecho napisal, ze cala rodzina przyszla mnie odwiedzic. Niewiele myslac pognalam po schodach na parter i wpadlam prosto w objecia mojego meza. Juz mama babcia biegly do mnie kiedy z nad ramienia mojego meza zobaczylam wbite w nas, wyraznie zle oczy siostry, ktora wczoraj na mnie krzyczala.
- Ludzie nie wytrzymam - wrzasnela a ja odskoczylam od Lecha jak nakryta przez rodzicow malolata - kto ci pozwolil tu zejsc!
- Nikt - odpowiedzialam zgodnie z prawda.
- Oczywiscie, ze nikt, bo nikt by nie wydal takiej zgody!
- Niech siostra sie uspokoi - probowala zalagodzic moja mama - corka tylko na chwilke zeszla do nas. Zaraz wroci na sale.
- Nie zaraz a natychmiast! Same problemy z pana zona - zmierzyla mojego meza od butow po bujna czupryne - wczoraj zachcialo sie dziewczynce dzwonic do mamusi i musielismy zbierac ją z podlogi; pozniej plakala gdy sie dowiedziala, ze nie dostanie dziecka do karmienia i probowala na nas wymusic, zeby ją zabrac na blok noworodkow bo musi zobaczyc corke. Po co? Cale zycie bedzie na nia patrzyla. Teraz chyba chce zabic siebie i dziecko zbierajac zewszad zarazki!
- Zmykam, zeby nie bylo wiekszej afery, juz i tak wszyscy na nas patrza. Stancie pod oknem, zaraz przywioza maluchy do karmienia to wam pokaze brzdaca przez szybe.
Wzielam becik z coreczka i stanęlam w oknie. Na migi porozumiewalismy sie ze soba, mąz podskakiwal z radosci gdy z drugiego piętra przez szybe pokazywalam malenką buzke coreczki. Po uplywie trzeciej doby od porodu wreszcie w trojke jechalismy do domu.

teresa

SAMO ŻYCIE  :)
Kasiu ja młodszą córkę rodziłam w listopadzie 87r. i wierz mi scenariusz porodu i zachowań personelu był identyczny.
Żenujące było o jak bardzo dbali o sterylność na porodówkach podczas kiedy pracowncy szpitala byli nosicielami bakterii. Ja urodziłam w Radomiu o godz. 5,05 a o 17.00 wywieźli mnie na izbę porodową 11 km od Radomia, aby dziecko i mnie ustrzec przed złapaniem gronkowcaa, którego nosicielem był ordynator porodówki. Ja miałam to szczęście, że znajomy ginekolog wiedział o sprawie i załatwił mi przeniesienie. Inne matki z niemowlętami niestety pozostały na oddziale w Radomiu.
Moja starsza córka miała tak jak Twoja Agnieszka poród rodzinny. Ja w tym czasie już miałam niepokojące objawy choroby, ale udało mi się przez 2 tygodnie jeździć do córki kąpać małego i opiekować się nimi :)
Moja pomoc trwała krótko, a teraz mój  8,5 letni wnuczek opiekuje się mną.
Kasiu piękne i troszkę smutne jest to co napisałaś, ale zanim się obejrzysz Jula będzie dużą dziewczynką i będzie się o Ciebie troszczyć :D

malgosia

Kochana Kasiu, pisalas ta historie chyba dla mnie...bardzo mnie wzruszyła, jestem w 40 tygodniu ciąży i własnie wczoraj  minął mój termin porodu, jeszcze jestem w domku i czekam, bo nic mnie nie bierze. Mam przy sobie kochanego męża ale nie ma już mojej mamuni, przegrała z bestia w lipcu zeszłego roku.
Chciałam Ci tylko powioedzeić że długo nie zagladalam na forum, ale jak ostatnio weszłam i czytam Twoje "dzieła" to jestem pod dużym wrażeniem, bardzo dużym, szkoda, że mamie nie moge tego przeczytać, ale ona napewno  Cię zna i dopinguje tam z "góry"
Gratuluję wnusi i życzę dużo dobrego, jestem z Tobą i wszystkimi chorymi w myślach i w piatkowej modlitwie