Jaki jest sens cierpienia w kontekście SLA?

Zaczęty przez Pawel, 09 Listopad 2006, 17:01:59

Poprzedni wątek - Następny wątek

0 użytkowników i 2 Gości przegląda ten wątek.

szucia

To kontynuacja starego wątku,ale jakże ważnego....Niektórzy są heroiczni w walce z choroba,ale są bohaterowie,którzy mówią "nie",następnym etapom...szacunek dla wszystkich...ale najważniejsze,nigdy nie zadawać sobie pytania "dlaczego to mnie spotkało"?...

Bianka

#61
Przeglądam wątki, posty sprzed 2 lat, z tamtego roku i czytam o cierpieniach tylu ludzi, o cierpieniach spowodowanych chorobą, o której w tamtym czasie nie miałam pojęcia - nikt z mojej rodziny nie miał. Nie mogę powstrzymać myśli o tym, że rok temu właśnie, o tej porze siedzieliśmy z Dziadkiem na ogródku, a ja miałam nogę w gipsie, doradzał mnie i mojemu chłopakowi najlepsze szlaki w Tatrach bo planowaliśmy się wybrać. Myślę o tym jak szykował sobie rower, jak zamiatał podwórko. Myślę o tej wigilii, która była - kto mógł się spodziewać, że za 4 miesiące już Go nie będzie. Ale dzisiaj kiedy oglądam zdjęcia z tego dnia widzę, że jest na nich blady, mizerny, słaby. Myślę o naszym ostatnim wspólnym śniadaniu wielkanocnym, na którym już nic nie zjadł. Jego choroba położyła cień na wszystkich moich wspomnieniach z nim związanych, z okresu ostatniego roku - i błagam, błagam żeby przyszedł taki czas kiedy będę mogła przywoływać myśli o nim jako o zdrowym, pełnym sił i zapału człowieku.

szucia

Nie martw się,zatrzesz ten obraz..ja zatarłam blyskawicznie,i to w rok musiałam zatrzeć podwojnie....Cierpią nadal ci,co tu zostali,cieszę się,ze moi nie cierpieli dlugo fizycznie,choć mama psychicznie dłużej...to był koszmar....ale wszystko powoli wraca do równowagi,tylko tęsknota i pustka zostaje....głowny watek tematu kompletnie inny..nadal nie widzę sensu cierpienia w żadnym kontekście..ani sla ,ani w innej chorobie...cierpienie powinno być wykluczone z naszego jestestwa..ale nie jest..i z tym trzeba się zmierzyć...

Jado

Nie ma sensu, bo zabrano w tym przypadku wolność wyboru.
Gdyby ktoś postawił nas przed alternatywą - będziesz cierpiał, ale dzięki temu stanie się coś wielkiego, pięknego, coś tym cierpieniem wywalczysz albo odkupisz - albo nie będziesz cierpiał, ale nie wydarzy się nic - to przynajmniej byśmy mogli wybrać i jeślibyśmy wybrali cierpienie to byśmy wiedzieli za co cierpimy.
A tak - jesteśmy skazani zaocznie, nawet nie wiemy za co...a wyrok srogi...
To niesprawiedliwe....
Los stawia nas przed faktem dokonanym - i co? - robi próbę naszego charakteru w skrajnych warunkach?
Jeśli istnieje "tamten świat", to może to ma jakiś sens - jeśli nie istnieje - żadnego...

szucia

Cały czas powtarzam,pytanie czy sprawiedliwe?,czy nie?,za co i po co?nie ma sensu..każdy doświadczony przez taką historię,czy inna,może też zadać sobie to pytanie,my,związani z sla nie jesteśmy wyjątkami...chyba raczej trzeba skupic sie  nad tym co dalej,jak i co bedzie po?hm....tak myślę....

Robertoo

Ja sobie na to zasłużyłem... byłem ateistą, krzywdziłem ludzi, miałem ich za nic. Byli tylko dla mnie narzędziem do osiągnięcia zamierzonego celu. Boga i kościół obrażałem. Nie miałem godności żadnej... a moje zachowanie eh... Dopiero choroba mnie odmieniła... ja zasłużyłem sobie sam na to co teraz mam.

maciek

nie rozumiem jednego.
Jeśli człowiek  skrzywdzi drugiego człowieka, zasługuje na karę, idzie do więzienia, mówi się, że jest złym człowiekiem.
Jeśli wszechmocny Bóg skazuje na okropne cierpienie człowieka, mówimy że taka jego wola i że chce nam przez to coś pokazać, powiedzieć.
Człowieka opluwamy, Boga tłumaczymy....

JAMI

Myślę,ze dopiero po śmierci(może ) to wszystko zrozumiemy.
Gdy moja mamuska była diagnozowana na Botanicznej(3 mies.temu),poznałam tam pewną kobietę,która miała 1 nerkę usuniętą a druga jej pękła.Przeżyła ona śmierc kliniczna.Powiedziała mi,ze nigdy tak cudownie się nie czuła.Zapytałam jak tam jest a ona odpowiedziała mi tak:

TAM jest pięknie,przeważa kolor niebieski i złoty.W TYM czasie,powiedziała,nie czuła,ze idzie,rusza kończynami,lecz płynie.Powiedziała,ze TAM nie ma się kształtów,ale nie może mi opisac jak wyglądała.Czuła,ze jest jakąś materią(jakby kulą).Na koniec dodała: coraz częściej żałuję,ze nie udało mi się TAM zostac.Żal mi bedzie tylko moich dzieci,bo ja wiem,ze mi bedzie TAM cudownie a one biedne będą po mnie płakac.Zapytałam ją jeszcze"jak to nie udało się tam pani zostac?" a ona powiedziała ze będąc TAM pamięta,ze zapytał kogos(ale nie wie kim ten KTOS był),DLACZEGO MUSZĘ UMRZRZEC PRZED SWOJĄ MAMĄ i wówczas czuła jakby zaczęła sie"cofać" spowrotem.
:angel:

Gabriel

Dźwiganie krzyża   
(..) Bóg nie pragnie, byśmy cierpieli, ponieważ stworzył świat zdrowym, dobrym i rozwijającym się. Dał roślinom właściwości wspomagające ich rozwój. Podarował też człowiekowi zdolności rozwijania nauk medycznych w walce z chorobami i cierpieniem. Niestety ludzkie możliwości leczenia są bardzo ograniczone. W codziennym życiu człowieka cierpienia nie ubyło. Zdarzają się momenty podnoszące nas na duchu, dające radość i nadzieję – są to najczęściej sytuacje, w których czujemy się kochani. Miłość jest więc tą właściwą drogą do szczęśliwego życia.
  Dać komuś miłość to dać szczęście; ale nie miłość jedynie emocjonalną. Matka Najświętsza towarzysząca Synowi w Jego męce jest wzorem miłości pocieszającej, wytrwałej i wiernej. Dać miłość to być w trudnych chwilach z osoba kochaną. Nie zostawiać jej, lecz nieść razem z nią krzyż. Co jest krzyżem? Wszystko, co sprawia cierpienie duchowe, psychiczne lub fizyczne: samotność, krzywda, niesprawiedliwość, niewdzięczność, oskarżenia, poczucie oddalenia od Boga, pamięć o własnej słabości, choroby, problemy w rodzinie, własne grzechy, a także nałogi.
   Dźwigać krzyż to najpierw uświadomić sobie: to nie jest pomyłka, to jest właśnie moja droga, mam nią iść, jest mi trudno, ale to ma sens. Maryja na pewno rozumiała głęboki, zbawczy oraz mesjański sens cierpienia swojego Syna. Ona również niosła krzyż – posłuszeństwa, wierności, bycia służebnicą w planach Bożych, rezygnacji z własnych zamysłów. Jej krzyżem było ciągłe ofiarowanie i wyrzekanie się siebie i swojej woli.
   Maryjo, proszę Cię, pomóż mi patrzeć na Twojego Syna w drodze na Golgotę i pamiętać, ,,że miłość wszystko znosi, wszystko przetrzyma". Dla tej miłości chcę żyć.
                                                          O. Łukasz Przybyło CMF
PANIE
podtrzymuj moje życie
gdy upadam
gdy siły brak
a lęk spowija moje serce

Jado

Z punktu widzenia opiekuna: choroba ojca jest dla mnie lekcją podczas której uczę się opieki nad drugim człowiekiem, jest sytuacją ekstremalną podczas której dowiaduję się dużo o sobie - jak się zachowam, czy podołam czy nie, czasami nie daję rady, ale jest mi dana szansa poprawy i drugim razem już wypadam lepiej. Czegoś się nauczyłem.
Sytuacja ta działa również integrująco na rodzinę - pokazuje też na kogo można liczyć, a na kogo nie.
Jest to również "rzucenie na głeboką wodę" - samodzielnie człowiek prawdopodobnie by się na wejście w taką sytuację nie zdecydował. 
Jednocześnie można zobaczyć jak wielu ludzi wokół chce pomóc w takiej sytuacji - od wydawałoby się patrzącego nieco z góry - szefa firmy, gdzie pracowałem, poprzez osoby z rodziny, znajomych, lekarzy, pielęgniarki, sąsiadów (którzy wyrażają chociażby życzliwe zainteresowanie), aż do np. fryzjerki, która znając sytuacje z trudnością zostawienia chorego w domu - znajdzie zawsze trochę czasu żeby przyjąć.
Trudna sytuacja wyzwala pozytywne reakcje i działania (a przynajmniej może, bo różne znamy przypadki). 
Czasami ludzie się gniewają na siebie z jakiś błahych powodów - w zestawieniu z tak poważną chorobą - powody te bledną, ludzie się godzą, zmieniają swoje nastawienie, zachowanie... Odnajdują w sobie znowu cząstkę człowieczeństwa...


aneczka

a ja kocham życie mam wspaniałych synów jestem piękną kobietą  i co z tego że jestem chora nie tylko na sla ale jeszcze mam nieuleczalną wadę serca każdy przecież umrze a czy to badzie wcześniej czy pózniej i jak to tylko od nas zależy a ja już przeżyłam 40 lat i to jest cudowne

ASIA.G

No właśnie a ja uważam że przeżyłam dopiero 45lat a przede wszystkim żal mi że pewnie nie zobaczę jak układają sobie życie moje kochane córeczki

mab5

efekt szklanki, podstawowe narzędzie pracy terapeuty psychologa:
szklanka może być do połowy pełna albo do połowy pusta...
Wam obu kobiety, choć tak odmiennie postrzegacie szklankę, życzę tyle sił, by starczyło na każdy czas....
pozdrawiam

jula

może nie powinnam się tu wypowiadać, gdyż jestem jeszcze w trakcie diagnostyki...życie moje nie było łatwe, bardzo często nie doceniałam i nie kochałam mojego życia, choć ktoś z boku mógłby powiedzieć, że mam wszystko urodę, wykształcenie, fajnego faceta, świetną pracę..choć mam dopiero 34 lata teraz to wszystko zostaje mi odbierane powoli..może inaczej to odczuwam ale obwiniam się za tą chorobę, ponieważ sama ją wywołałam (nie będę pisała o szczegółach) i moim problemem największym jeśli mnie zdiagnozują nie będzie pytanie dlaczego ja? tylko potworne wyrzuty sumienia, nie do zniesienia które mnie męczą od roku, bo straciłam wszystko na co tak ciężko pracowałam, a najgorsze jest że tak bardzo cierpią moi najbliżsi, których tak strasznie kocham i którzy również zbyt dużo tragedii w życiu doświadczyli a to taka wisienka na torcie ode mnie dla nich...tak to odczuwam. To jest takie cierpienie psychicznie nie do zniesienia dla mnie, nie będę w stanie patrzeć na ich ból myśląc, że to wszystko przeze mnie. Wierzę w Boga...wiem, że istnieje na 100% (kiedyś doświadczyłam tej łaski, w pewnym sensie dał mi kolejną szansę...) Jeśli będzie diagnoza już postanowiłam, że załatwiam wszelkie formalności i wyjeżdżam do kliniki Dignitas w Szwajcarii nie dlatego, że boję się cierpienia, poprostu nie mogę poradzić sobie z wyrzutami sumienia i jak tylko będę widziała ból moich bliskich...opiekujących się mną...serce mi pęknie bo ja im zgotowałam ten los. Wierzę, że Bóg mi wybaczy....

Pawel

Jula... przeciez nie masz nawet podejrzenia SLA a myslisz o samobojstwie?
Dołącz do nas! Wstąp do stowarzyszenia!
Przeczytaj poradnik dla chorych na SLA\MND
Nie wiesz do kogo zwrócić się o pomoc w zorganizowaniu darmowej wentylacji w domu?
Finansujemy wizytę szkoleniową pielęgniarki w domu!
Chcesz wiedzieć więcej, napisz: mnd-sla@wp.pl

jula

widzisz Paweł, wszystko na to wskazuje, że to raczej ta choroba, a jeśli nawet nie, to jest coś niewiele lepszego, po roku męczarni mam już problem z chodzeniem, zaniki mięśni i ich duze osłabienie. Nie wiem jeszcze co to jest, ale to coś bardzo szybko postępuje (choroby zapalne mięśni wykluczone, kinaza i inne w normie) Jestem wykończona, nie jestem w stanie normalnie funkcjonować....z racji wykonywanego zawodu dobrze że mam teraz wakacje, bo nie wyobrażam sobie pracować w tym stanie...29.08 idę do szpitala neurologicznego...pozdrawiam Cię

ANNAcórkaDANUTY

Daleko od domu, od swojego łóżka, pokoju, uwięziona we własnym ciele, bez własnego oddechu, podłączona do respiratora i tylko umysł zdrowy i te myśli tłoczące się w głowie...
To obraz osoby chorej na SLA, którą rodzina kocha, ale nie ma warunków ani środków finansowych na "podarowanie" czegoś lepszego jak ZOL w tym trudnym czasie choroby.
Odwiedziny i okazywana miłośc to za mało by bez depresji przertwać tam pozostały czas...
Depresja czai się otaczając nas.
Dramat chorej, dramat rodziny - jaki jest sens cierpienia?
Gdy płyną łzy ... nie odnajduje odpowiedzi...
Jak żyć Boże? Nie odnajduje odpowiedzi....
Czy dam radę patrząc na cierpienie ukochanej mamuni? Nie odnajduje odpowiedzi....
:'(

mamuniu, coraz bardziej boli i tęskno  :(

Niussia

Zaraz po diagnozie SLA na Banacha zajrzeliśmy na tę stronę i w oczy rzuciła nam się właśnie ta część dotycząca sensu cierpienia. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. Mamy bardzo konkretne zdanie na ten temat. Oboje jesteśmy ateistami. Diagnoza niczego zupełnie nie zmieniła w tej kwestii. Nie mam potrzeby ani nikogo obwiniać o to, że spotkało to akurat nas. A już do głowy by mi nie przyszło obwiniać siebie czy uważać, że swoją niewiarą zasłużyliśmy na ten los (jakiż bóg musiałby być okrutny i mściwy?). Nie przemawiają do mnie żadne argumenty osób, które przeżyły śmierć kliniczną i "coś" widziały. Jestem psychologiem i dokładnie wiem, że można widzieć/czuć/doświadczać bardzo wiele, ale to indywidualne doświadczenie nigdy nie może być dowodem. Naprawdę możemy (lub ktoś może) doprowadzić nas do stanu, w którym uwierzymy, że pilot do telewizora ma magiczną moc. Nasze zmysły wespół z umysłem działającym poprzez różne uproszczenia może nas łatwo zawieść na manowce. Nic co nie jest obserwowalne, mierzalne i powtarzalne nie może być racjonalnym dowodem na istnienie istoty nadludzkiej. Nie neguję roli wiary w takie istoty w życiu wszystkich wierzących w nie osób, także tych cierpiących na SLA. Domyślam się, że wielu osobom daje to siłę i wsparcie. Jednak stan obecnej nauki nie pozwala mi wierzyć w boga jakiejkolwiek religii. Dlatego przekonanie, że ta siła i wsparcie płyną (według mnie oczywiście) z czegoś, co nie jest prawdziwe. Wolę więc czerpać wsparcie i dawać wsparcie tak najzwyczajniej... po ludzku, ze zwykłej życzliwości, miłości... bez poczucia niesprawiedliwości, zawodu albo własnej winy. Bez pytań "Dlaczego my?". Ot... przypadek, na który nie mieliśmy i nie mamy wpływu. I należy się teraz skupić na tym, by ten czas, który został przeżyć po ludzku jak najlepiej. Jeśli istnieje jakiś bóg, który skaże mnie na piekielne męki przez wzgląd na moją niewiarę, a nie to jakim jestem człowiekiem to będzie to świadczyło o małości, zacietrzewieniu i mściwości tegoż boga. A wtedy i tak nie chciałabym mieć z nim do czynienia.

wiesia_m


Polimiks6

Myślenie o tym, dlaczego to spotkało akurat mnie jest najgorszą rzeczą jaką możemy zrobić. Im dłużej nasze dni będą wypełniały się to myślą, tym mniej czasu zostanie nam na maksymalnie wykorzystanie go na rzeczy naprawdę istotne w życiu. Dopóki mamy siły trzeba starać się, aby wypełniać dni tematami niezwiązanymi z chorobą.