godnie z życzenien Tereski - kolejny rozdział
Patrzyłam na swoje zdjęcia zaledwie z przed paru lat i myślałam - to ja. Ale to nie byłam ja. Miedzy mną teraz, a mną ze zdjęcia rozpościerała się barwna łąka historii mojego życia - życia wypełnionego pracą i emocjami.
Kolejny raz organizowałam spektakularny, dwu i półgodzinny pokaz mody sześciu firm z najwyższej półki, kolejny raz w Teatrze Wielkim. Próby trwały już dwa tygodnie, wszystko wydawało się być dopięte na ostatni guzik:
umowy podpisane, zaproszenia wydrukowane, bilety sprzedane.
- Jasna cholera, co mam zrobić ? - powiedziałam odkładając słuchawkę.
Cała moja ekipa przysłuchiwała sie rozmowie z napięciem.
- No i dupa, nie będzie kolekcji Deni Cler - poinformowałam wszystkich.
- Jak to nie będzie ? - raczej retorycznie zapytała Monika.
- Przecież za dwa dni pokaz - zawiesił głos Andrzej.
- Program i zaproszenia wydrukowane, w radiu lecą spoty, prasa od tygodnia wali reklamę za reklamą. Jak oni to sobie wyobrażają! - wykrzyczał Konrad.
- Kasiu, co teraz zrobisz ? - spytała Żaneta - Nie mogą się wycofać, przecież dawno podpisali umowę!
- Wiem, wiem... Dajcie mi chwilę pomyśleć - zażądałam.
Przez głowę przelatywały mi miliony myśli, od najbardziej dzikich pomysłów po zupełnie ugodowe.
- My jesteśmy i będziemy w porządku zgodnie z umową. Ma być Deni Cler na scenie i będzie. Warszawka nas
wystawiła to my im pokażemy, że nie można tak beztrosko zmieniać uzgodnień. Miesiąc temu centrala klepnęła umowę, a teraz jakaś kierowniczka, na dwa dni przed imprezą, mówi mi, że nie zdąży przygotować kolekcji! Ale
my zdążymy! Konrad, zlecasz wycięcie półmetrowych liter ich logo,które nakleicie na duże, sztywne kartony. Wyjdzie z końca do samego początku sceny osiem modelek, boso, ubranych wyłącznie w te kartony, tworząc logo Deni Cler. Kiedy się obrócą, idąc z powrotem, będą zupełnie nagie. Oni wypięli się na nas, to my też pokażemy im tyłek - przedstawiłam moje przemyślenia pracownikom.
Wszyscy milczeli, chłopcy uśmiechali się i zacierali ręce, a dziewczyny patrzyły na mnie osłupiałe.
- Ja pierdolę - wybuchnęła wreszcie Iwona - Ona to zrobi, ona to na pewno zrobi.
- Kasieńko, czy przemyślałaś już wszystko ? - zapytała niepewnie Monika.
- Nie - odpowiedziałam i wyszłam z sekretariatu zapalić papierosa. Na próbie
przedstawiłam swoją wizję i spytałam, które dziewczyny zgodzą się tak wyjść.
- Wiesz, ze dla ciebie szefowa, zrobimy wszystko - powiedziała Borówka,jedna z modelek, które zgłosiły się na ochotnika. Uśmiechnęłam się do nich z wdzięcznością.
- Czy na pewno wszystko dobrze przemyślałaś ? - spytała Beata.
Już druga osoba mnie o to zapytała, zaczęłam się poważnie zastanawiać , odkładając na bok emocje. Na pokazie osiem modelek zaczęło iść wolno, równiutko krok za krokiem do pięknej muzyki. Z ciemności
stopniowo wyławiały je coraz silniejsze światła, żeby na początku wybiegu
oświetlić je w pełni. Obróciły się z gracją w swoich kartonowych strojach i tak najkrótszy pokaz kolekcji Deni Cler na wygaszanych światłach i milknącej muzyce przechodził do historii. Następnego dnia od samego rana
urywały sie wszystkie nasze telefony. W brukowej prasie kipiało od sztucznie
napędzanej sensacji.
- Jeny, - pomyślałam - tyle wrzawy wokół kartonowych ubranek. . . Co by było gdybym w tym zaściankowym mieście zrealizowała swój pierwotny plan i pokazała ponad tysięcznej widowni osiem zgrabnych,
gołych dupek! Kompletnie cała ta medialna histeria o kolekcji "nabitej w
karton" nie obchodziła mnie. Tak właściwie w tym zamieszaniu interesowała
mnie tylko jedna osoba - pani Basia, właścicielka salonów Deni Cler w Łodzi.
Zaufała mi, kiedy poprosiłam ją, żeby udostępniła kolekcję na
pierwszy pokaz, który organizowałam. Na łódzkim rynku miały wówczas znaczenie
dwie agencje i to one zgarniały śmietankę firm odzieżowych. Zgoda pani
Basi na udział w moim pokazie otworzyła mi drzwi do innych dobrych salonów.
Prasa sporo pisała o teatralnym pokazie mody nieznanej agencji, doceniając
niekonwencjonalny sposób przedstawienia mody, oryginalne miejsce i
znamienity zestaw firm prezentujących kolekcje. Udało mi się sprostać wymaganiom i
oczekiwaniom pani Basi i od tego dnia rozpoczęła sie nasza wieloletnia
współpraca. Była jedną z najbardziej wymagających i najsurowiej
oceniających moje poczynania osób. Czasem męczyły mnie jej wymagania, ale
szanowałam je i akceptowałam. Obie doskonale wiedziałyśmy czego chcemy i
konsekwentnie to egzekwowałyśmy. Z czasem przestała kontrolować moje pomysły,
zaufała im pozostawiając mi coraz więcej swobody. Obawiałam sie, żeby
ostatni pokaz, a właściwie jego brak, nie zakłócił jej relacji z dość kapryśnymi klientkami salonu. Po południu wreszcie zadzwoniła, całkowicie utożsamiając się z firmą, chłodno oceniła mój wyczyn. Co prawda przyznała,
że wina leżała po stronie jej firmy jednocześnie jednak elegancko
zerwała naszą współpracę. Po roku poprosiła mnie o modelki do prezentacji
wzorów nowej kolekcji w salonie dla swoich klientek. Kiedy centrala wyraziła
zgodę na realizację pomysłu pani Basi organizowania dwa razy w roku
pokazów kolekcji Deni Cler na klientkach i dla klientek salonu, zaczęłyśmy
ponownie współpracować. Miałam za zadanie reżyserować pokaz, wybrać i
dobrać muzykę, ułożyć choreografię, nauczyć dojrzałe, bogate, eleganckie
kobiety poruszać się po wybiegu. Panie były w różnym wieku, ale wszystkie
doskonale zadbane, uśmiechnięte i pilne jak uczennice żeńskiego gimnazjum. Przez dwa lata byłam nie tylko ich nauczycielką ale również koleżanką z wybiegu. Spotykałyśmy się na cztery dni co pół roku, niektóre panie
odchodziły, czasem dołączały nowe lecz trzon ekipy pozostawał ten sam.
Długie godziny prób przekąszane pizzą, popijane kawą i szampanem,
adrenalina przed występem i gorączka w trakcie zawsze nam towarzyszyły. Lubiłam
te niekonwencjonalne pokazy, bo nie tylko przy nich pracowałam, ale
również doskonale się bawiłam, aż do czasu kiedy... Nastały dni, które
zachwiały moim życiem. Rozpędzona, próbowałam nadal załatwić milion spraw
równocześnie; moja psychika gnała poganiana pomysłami, a ciało stopniowo
stawiało coraz większy opór. W takim stanie pojechałam na kolejną
biznesową rozmowę. Zabandażowałam nogę, żeby uniknąć niepotrzebnych
podejrzeń i trochę chwiejnym krokiem weszłam do gabinetu dyrektora. Początkowo
rozmowa przebiegała chłodno i oficjalnie, pod koniec rozmawialiśmy już w
bardzo miłej atmosferze.
- Jestem szczerze przekonany, że rozpoczniemy współpracę - uśmiechnął się do mnie na do widzenia.
- Dziękuję za miłą rozmowę. Jutro wyślę faxem pełną kalkulację - uścisnęłam dłoń dyrektora.
- Pani Katarzyno - zawołał, kiedy prawie zamykałam drzwi za sobą.
Zatrzymałam się w drzwiach.
- Dobrze, że okazała sie pani profesjonalistką, bo muszę przyznać, że na początku sądziłem, iż będzie mnie pani
brała na litość - wymownie spojrzał na moją zabandażowaną nogę.
- Jest pani naprawdę wyjątkowo odważna, ja nie miałbym tyle śmiałości, żeby
chory pokazać się na biznesowym spotkaniu - dorzucił.
Wyszłam na jeszcze bardziej sztywnych nogach, wsiadłam do samochodu i popłakałam się ze
złości i z bezsilności. Następnego dnia w urzędzie zlikwidowałam firmę
bardzo moich. Tego dnia zaczęłam wstydzić się siebie i swojej choroby.
Zaczęłam z wdzięcznością witałam listonosza, który w
państwowym garnuszku, regularnie co miesiąc, przynosił mi rentę w
wysokości dawnych moich trzech dni pracy. Przez jakiś czas żyłam z pieniędzy na
koncie, ale ponieważ nigdy nie odkładałam na "czarną godzinę" szybko sie
skończyły. Mój, choć już nie mój, Piosenkarz przez długi czas
wspierał mnie finansowo, przesyłając pieniądze na moja rehabilitację. Niestety
nie umiałam prawie z dnia na dzień zmienić stylu życia i większość
pieniędzy nadal przeznaczałam na kosztowne utrzymanie domu tak, żeby dzieci
jak najdłużej nie zdawały sobie sprawy ze zmian. A one przychodziły jedna
za drugą. Ja jednak pozostawałam nadal, wbrew wszystkiemu i wszystkim
przekonana, że jak zawsze sobie poradzę. Siedząc już na wózku zamieniłam
olbrzymie mieszkanie w kamienicy, która na nieszczęście swoich lokatorów
odnalazła prawowitych właścicieli, na nieco mniejsze, czteropokojowe na
obrzeżach miasta. Nigdy nie żałowałam tej decyzji, co prawda przez nią
pozbawiłam dwie osoby spokojnego snu. - Gdybyś była małym dzieckiem wzięłabym
cię na kolano i spuściła solidne lanie! Po co były ci cztery pokoje -
utyskiwała ciocia ilekroć przekraczała próg naszego mieszkania - Nie mogę zasnąć
przez ciebie, kiedy pomyślę ile pieniędzy wyrzucasz w błoto, zamiast...
-No właśnie zamiast czego ? - pytałam.
- Ty mnie jeszcze pytasz!? - mówiła ze zdumionym oburzeniem i załamywała ręce patrząc znacząco na moje ciało.
Tata wiedząc, że od dawna nie miał żadnego wpływu na moje decyzje,przezornie milcząco wyrażał dezaprobatę. Zastanawiałam się czego oboje ode mnie oczekiwali...
Że będę odkładać pieniądze w seksowną pończochę na czarną godzinę? Jakie pieniądze? Na jaką czarną godzinę?Przecież ta godzina trwała już parę dobrych lat! A może miałam odkładać pieniądze na marmurowy pomnik, żeby nie obciążać ich portfela. Nigdy nie
czułam potrzeby gromadzenia żadnych przedmiotów - biżuterii, antyków,
uznanych dzieł sztuki czy zakładania oprocentowanych lokat i kupowania
obligacji. Wszystkie pieniądze "inwestowałam " ku zgrozie najpierw Jarka,
później taty i ciotki w spełnianie bieżących pragnień, potrzeb, marzeń. Przez
lata płaciłam szalone pieniądze za prywatną szkołę moich dzieci, za
święta Bożego Narodzenia bez żadnych ograniczeń, wakacje nad morzem,
zimowiska w górach, obozy organizowane przez renomowane biura podróży.
Wydawałam również pokaźne sumki na siebie: na ciuszki, buty, bieliznę i dobre
kosmetyki. Czy teraz żałowałam, słuchając złowrogich pomruków - trzeba
było myśleć, kiedy miałaś pieniądze. O czym miałam myśleć? Na co bym
teraz wydała zaoszczędzoną forsę? Na pewno poszłaby na moją
rehabilitację, wizyty u bioenergoterapeutów, ulepszenia i nowości ze świata
niepełnosprawnych. Czy byłabym na innym etapie choroby, bardziej sprawna czy mniej
zestresowana? Wątpiłam w to. Może bym miała odrobinę lepsze samopoczucie
gimnastykując się prywatnie, nie czekając na dziesięć godzinnych masaży,
które po ciężkiej walce dostawałam na rok od NFZ. Na pewno nie
musiałabym ponad trzy lata czekać na skompletowanie sprzętu do samodzielnego
pisania na komputerze i wreszcie serfowania w sieci. Ale czy te wszystkie
udogodnienia warte były wspomnień wspólnych chwil szczęścia, które moje dzieci
będą mogły zawsze wydobyć ze swoich serc, kiedy mnie już nie będzie.
Wiedziałam, że każde z nich, tak bardzo odmienne od siebie, miało wspólną
wszystkim cechę - brak zachłanności posiadania i wierzyłam, że nie
będą mieli do mnie żalu, że pod siennikiem nie ukryłam wypasionych milionów.
- Gdybym wygrał w totolotka dałbym ci wtedy na dobrą rehabilitację -
miał zwyczaj mawiać tata.
Słuchałam go, patrzyłam na jego zmartwioną minę i nawet nie chciało mi się do niego uśmiechnąć.
(...)
Tej przyjemności nie pozbawiały siebie i mnie
dwie Basie, wspomniana właścicielka salonów Deni Cler i prezes sztucznie
utworzonej dla miasta Izby Mody. Z obiema firmami i paniami współpracowałam
przez wiele lat, ale nigdy nie były w gronie klientów, z którymi
utrzymywałam zażyłe, prywatne kontakty. Przed odkryciem pierwszych objawów choroby w
moim ciele, podświadomość dostała już od niego alarmujące sygnały i
próbowała się nimi ze mną w myślach podzielić. Na kolejnym
biznesowo-przyjacielskim spotkaniu w trakcie rozmowy z dyrektorem znanego radia, które
było patronem medialnym większości moich imprez mówiła wyraźnie do mnie -
przeze mnie.
- Mariuszu, jestem tak bardzo zmęczona. Zastanawiam się jaki
sens ma cała ta gonitwa, pogubiłam się i nie wiem czego naprawdę chcę -
zwierzałam się, siedząc wygodnie w skórzanym fotelu i sącząc
wyśmienity koniak.
- O czym mówisz ? - zapytał lekko roztargniony szukając jakiś
dokumentów.
- Po co to wszystko, czuję jakbym robiła nie to co powinnam, a
przecież robię to co lubię i lubię to co robię. Trochę się
zakręciłam. Nadążasz za mną ? - zapytałam.
- Tak, tak. Mów dalej - odpowiedział nadal grzebiąc w biurku.
- Czasem chciałabym się rozchorować, żeby mieć wytłumaczenie, zwłaszcza przed sobą, że nie muszę niczego robić. Ot,taki mały urlop od aktywnego życia - westchnęłam.
Mariusz gwałtownie sie wyprostował i bardzo uważnie spojrzał na mnie.
- To znaczy, że nie chce ci się pracować... - zawiesił głos.
- Chyba tak - powiedziałam rozbrajająco szczerze.
Mariusz patrzył na mnie z przerażonym niedowierzaniem i
miałam wrażenie, że czekał na wyjaśnienia.
- Naprawdę czuję się okropnie zmęczona i zamiast zwolnić tempo, cały czas podnoszę sobie poprzeczkę.
-To normalne, gdybyś była ciągle na tym samym poziomie i się nie
rozwijała żadna poważna firma nie chciałaby z tobą współpracować - mówił bez
śladu współczucia i uśmiechu.
- Praca to jedno, ale te wszystkie imprezy, bankiety na których muszę się pokazywać, żeby nikt nie pomyślał, że wypadłam z obiegu - jęknęłam.
- Wiesz przecież, że nieobecni nie mają racji bytu.
- Wiem i to mnie wkurza! Po prostu nie chce mi sie - brnęłam
dalej w zwierzenia.
- Kaska dosyć! Nie chce tego słuchać. Zawsze miałem cię za silną, nieugięta kobietę. Radzę ci jak przyjaciel - weź sie dziewczyno w garść - powiedział chłodno, wcale nie po przyjacielsku.
No i wzięłam sie z powrotem w garść, wiedząc, że żaden z moich klientów nie
miałby ochoty na wysłuchiwanie egzystencjalnych wątpliwości słabej
kobietki, którą zatrudniali dla wzmocnienia swojej pozycji na rynku. Nadal
wbiegałam po drabinie ziemskich sukcesów przy aplauzie publiczności. Wykonując
kolejną sztuczkę zniknęłam nagle w obłoku niedomówienia. Zgromadzona
publika przez chwilę zaciekawiona czekała na mój spektakularny powrót,
patrząc jeszcze wyżej na samo sklepienie namiotu cyrkowego, później znudzona
przedłużającym czekaniem rozeszła sie do domów, czasem myśląc - ciekawe
gdzie ona sie podziała? Nikt specjalnie mnie nie szukał, ja też nie
ułatwiałam zadania pozostając zamknięta w twierdzy swojego domu, nie machając
nawet z okna białą chusteczką. Taką mnie odszukała Basia, potem druga,
zapraszając do pracy, która była radosną odskocznią od codzienności jak
w "Dniu świstaka". Trzy razy w roku zmuszałam ciało, za każdym razem, do
coraz większego wysiłku. Od telefonu z zapytaniem - czy dasz radę zrobić
dla nas pokaz ? - zaczynały się dla wszystkich bardzo intensywne dni. Po
gonitwie pomysłów w mojej głowie wybierałam najlepsze i w wyobraźni
malowałam obrazy kolejnych wyjść, układając choreografię słyszałam
odpowiednią do nastroju muzykę, widziałam oświetlenie i tworzyłam magię
widowiska. Następne dni spisywałam swoje wizje ręką Wiktora, ukochanej opiekunki
Marii, a nawet niechętnej pani Kazi. Próby prowadziłam jeszcze sama choć
dotrzeć na nie pomagał mi Wiki, wnosił mnie z samochodu na rekach i
sadzał na krześle w garderobie, gdzie panie przymierzały kolekcje i
zapoznawały się ze wszystkimi dodatkami jak buty, torebki, paski, apaszki i wreszcie
biżuteria. Na salę prób przenosił mnie Janek, stylista Deni Cler z
Warszawy lub chłopcy obsługujący sprzęt nagłaśniający i oświetleniowy. Kiedy
już nie mogłam utrzymać mikrofonu i zaczęły się problemy z mową w
prowadzeniu prób pomagała mi Agnieszka. Zawsze byłam szalenie wymagającą w
stosunku do siebie i do moich pracowników i tak właśnie potraktowałam
moją nastoletnią córkę, oczekując od niej prawie czytania w moich myślach.
Poddana presji despotycznej matki, zestresowana koniecznością zwracania
uwagi dojrzałym paniom często na wysokich stanowiskach, bombardowana
pytaniami, zmuszana przeze mnie do myślenia i działania z szybkością światła,
spisywała się naprawdę doskonale. Kiedy Wiktor wyjechał a Agniecha
rozpoczęła pracę, pałeczkę w sztafecie "pomocna dłoń" przejął mój syn.
Janek jeździł ze mną na próby, przenosił mnie w różne miejsca w
zależności od potrzeby i co najważniejsze, siedział przy mnie, słuchając w
napięciu mojego bełkotu i tłumacząc go paniom na ludzki język. Mój syn,
który od najmłodszych lat cierpiał na nadpobudliwość ruchową, teraz tkwił
obok patrząc na kolejne nieudane próby i te, które wszyscy za wyjątkiem
mnie uznawali za udane. Przez trzy dni wracaliśmy do domu prawie w nocy.
Byłam tak bardzo obolała, że kiedy znikało napięcie i odpowiedzialność,
którą czułam, łzy same spływały mi po policzkach. Wszystko rekompensował
kolejny dzień, który burzą oklasków żegnał kłaniające się modelki,
wyrazy szczerego uznania, gratulacje, kwiaty, ciepłe słowa i gesty, na
które nie mogłam odpowiedzieć i zareagować. Miałam wrażenie, że moje
dzieci, zawsze obecne na pokazach z grupką swoich znajomych, w głębi serca
patrząc na siedzącą koślawie na krześle matkę czuły odrobinę dumy. No i
zadowolone oczy Basi i szeroki uśmiech Małgosi, jej córki, która to
przedsięwzięcie w większości dźwigała na swoich barkach, przez wszystkie dni
prób podtrzymując mnie na duchu i bardzo mi pomagając. Jeszcze więcej
energii pochłaniały próby z około trzydziestoosobową bandą cudownych osób
- ludzi poważanych w pracy i poważnych wiekiem, babć i dziadków. Ta
grupa, wydawałoby się, statecznych osób godziła się odgrywać na wybiegu
najbardziej zwariowane moje pomysły. Już w trakcie pierwszego czytania
scenariusza wybuchali śmiechem i próbowali grać zabawne scenki, bawiąc sie przy
tym wyśmienicie. Lekarze, prawnicy, urzędniczki państwowe, księgowe, byli
sportowcy, gospodynie domowe, właściciele znanych firm przeistaczali sie w
niesforną, rozgadaną, trudną do opanowania grupę przedszkolaków. A na
pokazie... Sześciu przystojnych, dojrzałych mężczyzn, w eleganckich
garniturach przy muzyce kultowego serialu "Czterdziestolatek" szło po wybiegu
uwodzicielsko się uśmiechając. Maszerowali swobodnie do końca podestu
beztrosko się przyznając, że "czterdzieści lat minęło". Kiedy przy brawach
widowni wracali, nagle na wygaszanych światłach zmieniała się muzyka,
panowie zrzucali marynarki i kołując nimi nad głowami, w migoczącym świetle
stroboskopu wyginali śmiało ciało w rytm przeboju z filmu "Madagaskar" .
Aplauz publiczności był tak duży, że modele zamiast zejść z wybiegu
szaleli na podeście pobudzeni reakcją publiki. "Dla takich chwil chciałam jak
najdłużej pracować i cudnie bawić sie z wami - Małgośka czytała na głos
mój list pożegnalny po próbie generalnej ostatniego pokazu Deni Cler,
który reżyserowałam - myślę, że nadeszła pora mojego rozstania, chociaż
serce krzyczy NIE, moje ciało niestety nie daje rady. Nie chce również was
dłużej sobą obciążać - swoją słabością, zmęczeniem, a nawet
wyglądem. A teraz daje wam kopniaka na szczęście, bądźcie jak zwykle piękne
i dajcie czadu.
KASIU DZIĘKUJĘ :-* :-* :-*
bardzo długo czekałam na kolejny rozdział Twojej książki, ale było warto! pięknie opisujesz swoje życie, przeczytałam ten fragment jednym tchem.
Kasiu, ale Ty wiesz, że w miarę jedzenia apetyt rośnie? tak samo w miarę czytania rośnie mój apetyt na kolejne rozdziały. Liczę, że to nie koniec ;)
pozdrawiam Cię serdecznie i całuję :D
Brakowało mi Twoich opowieści Kasiu.
Potrzebuje ich wiecej i więcej....
Dzięki Kasieńko :)
Buziaczki
:)to ja Wam dziekuje :)
musialam troche powycinac,bo caly rozdzial nie miescil sie w jednym poscie i teraz zobaczylam,ze nie wyszlo to dobrze :o :o :o
Trzeba koniecznie wprowadzić możliwość pisania dłuższych postów ;D
Cudnie piszesz . Już miałam okazję czytać fragment Twojej książki na jednym z forum - http://www.insomnia.pl/moja_prawdziwa_historia-t628442.html (http://www.insomnia.pl/moja_prawdziwa_historia-t628442.html) i z przyjemnością przeczytałabym ją w całości. Czy jest szansa na to ?
Kajeczko
.Jesteś niesamowita w swoim spojrzeniu na świat.
W Tobie jest tyle kobiecości ,nie mówiąc już o tym ,że czytając kilka stron
emanujesz dobrocią i zaradnością.Tło jakby jest bardzo kobiece...
natomiast sama z siebie ,może nawet nie wiedząc o tym..
wygrałaś z czasem . Bardzo lekko to przeczytałem nie zauważając,że
to już koniec...Ojej,napisz ...Czy chcesz mnie trzymać w wielkim oczekiwaniu..?
Zapewniam Ciebie ..książka jest wartościowa .
Napiszę o wydaniu prywatnie.
RILU :)