Mama, tato i ja. Nasza nierozłączna trójca! Nie prawda, wszystko ma swój kres i nic nie trwa wiecznie. Nie może być pięknie, dobrze, tak jak należy, w miłości, w wielkiej miłości.
To było dawno, 14 lat temu. Mama czuła się źle, upadała na ulicy. Tak po prostu szła i nagle podcinało jej nogi. Jakie to było dla niej upokarzające. Piękna, elegancka, zgrabna kobieta i ciach, upadek. Szukaliśmy pomocy u lekarzy. Kiwali głowami, nikt nie wiedział co mamie jest. Chodziła coraz gorzej, nie mogła wejść do autobusu, jechać do pracy, do jej pracy. Uśmiecham się teraz bo pamiętam ją jak chodziła, jak wyglądała. Wiele badań tak naprawdę nie pamiętam kiedy nastąpiła diagnoza, ale raczej późno. Tak naprawdę nie zdawaliśmy sobie zupełnie sprawy z powagi choroby. Z biegiem czasu nie mogła wstawać, siedziała, unosiła na siłę ręce, potem przyszło leżenie. Cieszyłam się, że mówi, że się uśmiecha, choć wiem że chroniła mnie, całe życie chroniła swoją jedynaczkę!
Po 5 latach od widocznych początków choroby obudził mnie krzyk taty. 4.10 rano. Nigdy tego nie zapomnę. Mieszkaliśmy razem. Mama, tato, ja i mój mąż. Tata dawał jej tabletkę i zakrztusiła się. To mój mąż uratował jej wtedy życie. Reanimował ją do czasu przyjazdu karetki. Zawdzięczam mu jej życie!
Był wtedy maj. Mama znalazła się w szpitalu. Podłączono ją do respiratora. Droga bez wyjścia. Wyrok. Dziś to wiem! Ktoś zdecydował o mamy życiu, życiu naszej rodziny. Pierwszym słowem która wypowiedziała po wybudzeniu było imię mojego męża! Pierwsze testy pamięciowe i nasza radość, pamięta wszystko, jest z nami, żyje!
Od tej chwili rozpoczęło się pasmo niekończących problemów. Ordynator OIOMu poinformowal nas że lepiej byłoby zabrać mame do domu. Niestety wymaga oddechu zastępczego. Szpital nie dał nam respiratora. W 2 tyg musiałam zakupić respirator, ssak i wszystkie inne urządzenia niezbędne do opieki nad mamą w domu. Był tato. Kochany mój tatko. Czuły mąż, który poświęcił dla żony życie. Dziś z perspektywy czasu mogę to powiedzieć. Nie dbał o siebie, był w amoku w którym jedynym celem była jego ukochana żona. Przykro było usłyszeć z ust jedynej siostry mamy, że po co kupujemy tak drogi sprzęt dla mamy skoro nie wiadomo ile będzie żyła. Moja odpowiedź brzmiała: choćby na 2 tyg. Pytałam ordynatora ile pozostało mamie życia. Powiedział rok, 5 lat, 10? Od podłączenia do respiratora minęło 9 lat! Długich i ciężkich lat.
Po 2,5 roku zaczęłam się przyzwyczajać do naszego nowego życia, choć poświęciłam swoje życie dla życia rodziców. Zrezygnowałam z przyjemności, radości nawet dziecka. Bałam się zostać sama, bałam się ze opuści mnie mąż. Nie wiem jakie miał myśli. Może nie miał odwagi odejść, nie miał sumienia. Niedawno usłyszałam od niego słowa że żałuje że ratował życie mamy. Powiedział mi ze dowiedział się dopiero po czasie od zespołu ratunkowego, ze gdyby wiedzieli na co mama choruje nie podjęliby akcji reanimacyjnej. I tak zostałam z kolejną raną w sercu.
3,5 roku temu też w maju tato poczuł się źle. Na siłę wypchnęłam go do lekarza. Rak. Póki mogłam chroniłam jego, chroniłam mamę. Udawało mi się długo, do czasu chemioterapii. Gdy tato czytał mamie wypisy szpitalne, miałam wrażenie ze robi to jakby czytał piękną baśń. Przerzutów na kości nie pokonaliśmy. Widziałam strach w jego oczach, w mamy! Nie wiem co było w moich, mało na siebie patrzyłam. Doszło do tego że bałam się by nie odszedł w domu, przy mamie, gdy mnie nie będzie. Bałam się ze wrócę do domu i zastanę ich razem nieżywych. Przyszedł czas gdy prosił mnie bym go zabrała z domu by mama nie widziała "tego", tak nazywał "to". Zmarł w hospicjum, półtora roku temu. Mama znalazła się w szpitalu na OIOmie. Wtedy przyjęli ją bez problemu. Znali moją sytuację rodzinną. Tato z hospicjum trafił do szpitala z pękniętą kością. Miał operację. 2 piętra nizej była mama. Po 2 dniach powiedziałam jej ze tato miał operację że będzie lepiej. Tata tak kazał powiedzieć. Popłakała ale było dobrze jak wychodziłam.
To była sobota. W niedziele zastałam mamę bez kontaktu. Coś się wydarzyło. Powiedziano mi że to był zator. Miała obrzęk nogi,ręki. Do dziś obwiniam siebie że jej powiedziałam o tacie. Moze to moja wina! Może dostała ciśnienia, denerwowała się, może to udar. Tego nie wiem do dziś. Nie zrobiono jej żadnych badań. Chory nie rokuje wyleczenia. W takich pacjentów nie inwestuję się pieniędzy.
Tata czuł się kiepsko. Brał morfinę, dziwnie mówił. Nie powiedziałam mu o mamie. Po powrocie ze szpitala do hospicjum po operacji nogi żył tydzień. Gdyby mamy nie reanimowano jeszcze w szpitalu odeszliby razem w przeciągu kilku dni. Chowałabym ich razem. Dziś żałuję ze tak się nie stało!!!! Tato nie wiedział o mamie a mama o tacie. Żyłam w kłamstwie by ich chronić. Dobrze ich znałam i wiem jak związani byli z sobą. Mama choć otwiera oczy, choć słyszy nie usłyszała ode mnie nigdy że tata nie żyje. Nie mówi, więc nie pyta. To straszne tak żyć. Nigdy nie robiłam nic dla siebie, a może tylko dla siebie? Może jestem egoistą? Nie wiem.
I w domu i w szpitalu przekonuję się każdego dnia jak wiele jesteśmy warci. Tyle co nic! Była rodzina, znajomi. Nie ma nikogo. Siostra mamy odwiedzała ją gdy mama była jeszcze w domu co 2 miesiące, mieszkając 2 klatki od nas. Uważała widocznie ze tak jest ok. Miała swoje sprawy. Teraz przychodzi do mamy do szpitala w niedziele, czasem co drugą niedziele i jest godzinę z zegarkiem w ręku. Podziwiam jej sumienie. Przykre gdy nikt nie zadzwoni i nie zapyta się o mamę. Przyjdzie ta ostatnia chwila, przyjdzie pożegnanie i może to brzmi okrutnie ale na pogrzebie chciałabym być ja i mama. Tak było by uczciwie. Po co robić coś dla ludzi, po co zapraszać ich na poczęstunek po co?
Nie wiem jak mama by sobie życzyła, nie rozmawiałysmy o tym, choć wiem że miała wielki żal, często płakała.
Już nie zadaję sobie pytań dlaczego? Dlaczego mama, tata? Nie wiem co zrobiła nasza rodzina by tak cierpieć. Jestem wierząca ale nie umiem wejść do kościoła. Płaczę. Ludzie patrzą a ja ryczę. Proszę Boga już sama nie wiem o co, o to by żyła, o to by umarła, o to bym miała siłę by żyć dla niej, o to by nie zwariować. Czasem krzyczę w głos, tak do taty czemu mi to zrobił, czemu mnie z nią tak zostawił a sam uwolnił się od tego cierpienia.
To nie dobrze żyć w wielkiej miłości, to nie dobrze być z sobą związanym do bólu?
Gdyby istniała możliwość oddałabym swoje życie za ich życie, za zdrowie i szczęście moich ukochanych rodziców. Choć jestem już dojrzała kobietą kocham ich jak dzieciak. Tulę się do mamy ręki i to przynosi mi ukojenie. Paradoks - gdy jestem przy niej czuję się bezpieczna Tak, ja czuję się bezpieczna. Nie znam miłości do dziecka, mówią że jest silniejsza niż do rodziców ale nigdy nikogo nie kochałam jak ich i pewnie tak już zostanie.
>:( :'( :'(
Smutna historia... Na prawdę Ci współczuję, poświęciłaś swoje życie na ratowanie życia rodziców. Ja też zrobiłabym wiele żeby przedłużyć życie Ojcu!!!
czasami jednak dochodzę do tego, że my opiekunowie chcemy przedłużyć życie bliskim chyba tak na prawdę dla siebie, dla własnego spokoju, żeby żyć z tą świadomością, że coś robimy i że chory - nasz bliski żyje dzięki nam. Pytanie jednak czy ten chory chce tak żyć?
smutne kochani....ale prawdziwe,moja droga życia też wchodzi na ten sam tor :(
Tak jeszcze myślę o tym respiratorze... lekarz nam mówił, że jak już pacjent zostanie podłączony do niego to niestety później rodzina musi zdecydować o odłączeniu. To jest straszne bo wiadomo, że nikt takiej decyzji nie podejmie!!! Niewiadomo co jest gorsze i jaką decyzję podjąć mając na względzie dobro chorego
wielokrotnie prosiłam Boga o śmierć ,mówiłam ,że nie chcę dłużej tak żyć;
a kiedy kolejny raz udało mi się przeżyć potworne zakrztuszenie ,dziękuję Mu, że żyję;
nie umiem powiedzieć niczego mądrego...
tulę do serca...
Kajka
Wiktorio odłączenie od respiratora nie jest zależne od woli rodziny Może być przeprowadzone tylko i wyłącznie gdy nastąpiła śmierć mózgu i przy spełnieniu szeregu warunków.
Odłączenie od respiratora z woli rodziny byłoby eutanazją w to w naszym kraju jest zabronione.
Kajka mówisz tak jak mówiła kiedyś moja mama. Takie prośby, takie słowa padały w chwilach smutku i przygnębienia. Rozumiem Twoje "stany", moja mama gdy wypadła jej rurka od respiratora błagalnym wzrokiem prosiła by jej włożyć spowrotem. Tak więc czy faktycznie chciała umrzeć? Tłumaczyłam jej wówczas że rani nas wołając o śmierć i że ona przyjdzie, ale we własciwym czasie.
Moim zdaniem nie ma sensu zastanawianie się co do respiratora bo to jest chwila moment albo zdążą podłączyć albo nie. Jeden zachłyst i nikt nie zdąży, ani nie próbuje się zastanawiać tylko ratuje jak może chorego. Nie będę jeszcze raz opisywać naszego przypadku bo już kiedyś pisałam ale lekarz z karetki sugerował mi że nie warto no bo i po co podłączać :'(
Cytat: camelka w 14 Luty 2010, 18:52:14
Wiktorio odłączenie od respiratora nie jest zależne od woli rodziny Może być przeprowadzone tylko i wyłącznie gdy nastąpiła śmierć mózgu i przy spełnieniu szeregu warunków.
Odłączenie od respiratora z woli rodziny byłoby eutanazją w to w naszym kraju jest zabronione.
Moim zdaniem to nie jest eutanazja, tylko zaprzestanie uporczywej terapii.