moi kochani,
zwlaszcza chorzy; napiszcie czym dla Was jest wolnosc i gdzie ją znajdujecie; ostatnio ją odnalazlam w pisaniu dla Was;
dziekuje Kajka
Obudzilam sie o brzasku, przez plandeke namiotu rozzuchwalone latem slonce swiecilo jak oszalale. Wszyscy w obozie jeszcze spali, cichutko wyszlam ze swojego namiotu i zachlysnelam sie porankiem. Las wsrod ktorego stal rozlozony oboz pachnial zyciem. Buchalo z kazdego zielonego liscia, spiewu ptakow i marszu zapracowanych mrowek. Idac powoli sciezka przeskakiwalam pomiedzy nimi szanujac ich malutkie zycie. Niewiele brakowalo, zebym zrobila miotle z galezi i wzorem buddyjskich mnichow zamiatala droge przed soba, zeby nie nadepnac zadnego zyjatka. Bylam szczesliwa ze bylam, zylam, oddychalam, czulam. A czulam cala soba! Skora cieszyla sie delikatnymi promieniami slonca, ktore ją muskaly. Wlosy bawily sie z wiatrem, oczy napawaly pieknem, uszy spiewaly z ptakami, lsniace powietrze gladzilo moje pluca a mnie przepelnialo szczescie. Jezioro swiecilo blekitem nieba, wpatrzona w nie usiadlam na molo. Wolnosc, najbardziej ceniona przeze mnie wartosc zycia byla we mnie i dookola mnie. Zdjelam podkoszulke i w samych majtkach wskoczylam do wody. Plynelam niespiesznie przed siebie obserwujac brzegi jeziora. Lekko mruzylam oczy plynac do wschodzacego slonca, z prawdziwa rozkosza czulam chlod dotykajacej mnie wody i jej smak kiedy lapalam ją w usta. Nie wiem czy szeptalam czy spiewalam ukladana wtedy modlitwe. Wowczas wydawalo mi sie, ze slowa do wymyslonej melodii to zwykla, radosna piosenka.
Dzisiaj wiedzialam, ze byla to najpiekniejsza modlitwa bezinteresownej milosci do zycia, podziekowania za mozliwosc przezywania radosci istnienia, zachwytu nad otaczajacym swiatem. Nauczona, ze dziekuje sie za cos, prosi o cos, cieszy z czegos, jest sie szczesliwym z powodu, nie prosilam o nic, cieszylam sie z niczego, bylam szczesliwa bez powodu i dziekowalam za wszystko wokol. Czy doceniane zycie za samo to, ze jest nam dane nie byloby dla nas laskawsze? Caly czas szarpane, przeklinane, poganiane, znienawidzone z czasem sie buntuje i odplaca wlascicielowi zdrada, wypadkiem, choroba.
Jaka byla moja wiara? Ochrzczona zgodnie z wiara rzymsko-katolicka wieczorem jako male dziecko skladalam raczki do Bozi proszac o zdrowie dla mamusi, tatusia i dla siebie. Pozniej niewiele mialam do czynienia z kosciolem, Bog wedlug ksiedza prowadzacego katecheze byl groznym ojcem z oczami dookola glowy dostrzegajacy kazde moje potkniecie i surowo je oceniajacy. Wedlug mojej mamy byl kochajacym tatusiem wybaczajacym wszystkie przewinienia. Wybralam dobrego tatusia i zamienilam zimny kosciol, w ktorym zabraniano nawet sie rozesmiac na zalana sloncem polane, pachnacy zywica las, nadmorski brzeg. Wierzylam, ze nade mna czuwaja dobre anioly a do Boga moge modlic sie wszedzie bo wypelnia caly swiat. Nie zmuszana przez rodzicow nie przyjelam sakramentu komunii i bierzmowania.
W krytycznych momentach zycia przychodzilam jednak do kosciola jak do domu bozego, wierzac, ze tam na pewno spotkam Boga. Potrzebowalam pewnosci, ze Go zastane i mnie wyslucha. Odwiedzalam Go zawsze wtedy gdy kosciol byl pusty i nie odbywala sie msza, szlam prosto do oltarza, doslownie rzucalam sie na kolana i wpatrzona w Jezusa zaczynalam rozmowe. Mowilam o wszystkim co mnie smucilo, cieszylo, opowiadalam o swoich niepokojach, klopotach, problemach, z ktorymi nie umialam sie uporac. Narzekalam, plakalam, prosilam o pomoc i rade, obiecywalam i przysiegalam poprawe. Wychodzilam wyciszona, uspokojona i znowu usmiechalam sie do mijajacych mnie ludzi. Tak sie spowiadalam przez wiele lat zanim w nadmiarze codziennych zajec zapomnialam o Bogu i przestalam odczuwac potrzebe rozmowy z Nim. Wzielam zycie w swoje rece i swietnie sobie radzilam. Jezeli pojawialy sie problemy sama je rozwiazywalam nie zawracajac Bogu glowy.
Wolna wole, ktora byla mi dana wykorzystywalam dla swoich korzysci, przyjemnosci i potrzeb. Umilowana wolnosc wyszarpywalam od zycia nie zwazajac na to czy kogos krzywdzilam, narazalam na niebezpieczenstwo czy przyprawialam o drzenie serca. Dziwnie przekonana, ze nic zlego nie moze mi sie przytrafic gnalam samochodem poganiana okrzykami dzieci - maaamo, wyprzedz jeszcze ten samochod, szybciej jeszcze jeden! Plywalam z nimi noca w Adriatyku skaczac do wody na srodku zatoki pijana szampanem i oszalamiajaca wolnoscia. Kochalam intensywnie i bezgranicznie zonatego faceta sprawiajac bol jego zonie i zaniedbujac dzieciaki. Wszystko w imie wolnosci. Zwiekszalam emocje i doznania, wyzwania i osiagniecia. Praca, tworzenie, milosc i sex wypelnialy moje zycie a ja stale musialam zwiekszac ich dawke.
Szara codziennosc, nuda, przecietnosc byly moim wrogiem, bezwiednie robilam wszystko, zeby urozmaicic kazdy dzien. Wolnosc czulam tylko wtedy gdy siadalam na karuzeli zycia a ona krecila sie szybko, coraz szybciej. Czasem mialam dosc, bolala mnie glowa i zbieralo mi sie na wymioty. Wtedy schodzilam z karuzeli ale swiat nadal wirowal a ja marzylam, zeby wszystko sie uspokoilo i zebym odzyskala rownowage. Kiedy zaczynalam znowu wyraznie widziec i mijal zawrot glowy wbrew wczesniejszym postanowieniom, ze juz nigdy wiecej, ponownie wsiadalam na karuzele i zwiekszalam predkosc. Nic dziwnego, ze krzeselko urwalo sie z lancucha a ja po upadku obudzilam sie nieruchoma w moim ciele.
Gwaltownie zatrzymana uczylam sie patrzec na przeplywajace coraz wolniej zycie z nowej, kompletnie innej perspektywy. Probowalam nie zwracac uwagi na stopniowo powiekszajace sie ograniczenia ciala jeszcze intensywniej wykorzystujac umysl do ich pokonania. Wbrew mojemu przekonaniu o wlasnej sile, choroba coraz bardziej pozerala cialo a umysl rozpaczliwie staral sie dopasowac do jego pogarszajacej sie kondycji. Mimo fizycznej slabosci trzymalam sie pracy, zycia towarzyskiego, podrozy i dalekosieznych planow. Nawet diagnoza dajaca mi niewiele ponad pol roku zycia, oprocz chwilowego szoku nie odebrala mi zapalu do walki o zachowanie wolnosci. Nie chcialam dostrzegac wlasnej ulomnosci ale ludzie obok latwo ją zauwazali i szybko wyrzucili mnie z olimpiady zarezerwowanej dla sprawnych zawodnikow. Siedzialam codziennie bardziej nieruchoma goraczkowo w myslach przebierajac nogami i wykonujac czynnosci, na ktore pozwalalo mi cialo. Potrzebowalam coraz wiecej pomocy. Dostalam opiekunke, wozek inwalidzki, dodatek opiekunczy ale nikogo nie interesowala moja psychika. Sama szukalam sposobow, zeby nadal oddychac w ciagle zaciesniajacej sie przestrzeni. Musialam odnalezc utracona wolnosc, nie wyobrazalam sobie bez niej zycia. Kiedy cialo definitywnie wypowiedzialo mi umowe o prace zdalam sobie sprawe, ze musze odszukac wolnosc w umysle i sercu.
Ogladalam tok-szol, w ktorym prowadzacy zadawal serie pytan Przemkowi Salecie kazac mu na nie odpowiadac jednym slowem. Na pytanie o najbardziej cenione w zyciu wartosci dostal odpowiedz rodzina i wolnosc. Na pytanie jak mozna pogodzic dwie wykluczajace sie wartosci Saleta przedstawil swoja definicje wolnosci. Wolnosc to brak uzaleznienia i przywiazania do jakiejkolwiek rzeczy, ktora mozna stracic.
- Rzeczywiscie - pomyslalam - kazde uzaleznienie ogranicza wolnosc. Z duma spojrzalam w przeszlosc stwierdzajac, ze wlasciwie nikt i nic mnie nie zniewolilo poza sama... wolnoscia. Tak, stala sie moim narkotykiem, dla ktorego sprzedalam wszystkie inne wartosci. Uzalezniona od wolnosci utracilam jej prawdziwa magie, lekkosc i naturalnosc. Przeszlam dluga droge, zeby ponownie odczuwac ją w brzasku budzacego sie dnia. Wrocilam z powrotem do wspomnien kiedy nie musialam gonic za wolnoscia bo przychodzila do mnie sama z kazdym oddechem zycia. Usmiechnelam sie do marzen a obok mnie zagladajac w szpitalne okno budzil sie nowy poranek.
Wolność to Bóg bo jak na jego wskazaniach się oprzesz to nic cię nie ruszy na tym marnym świecie .
Wlodku,
Bog stworzyl ten piekny swiat; to my sprawiamy, ze czasem wydaje sie marny;
tak. Bog na pewno jest wolnoscia :D