Szpitalna droga 3

Zaczęty przez kajka, 01 Sierpień 2008, 19:00:44

Poprzedni wątek - Następny wątek

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

kajka

Rozblysly jarzeniowki, dwie pielegniarki wtargnely do sali.
- Witam moje panie, pobudka, koniec lenistwa! - wykrzykiwala jedna zabierajac wczesniej wetkniete pod pache termomety.
- Myjemy sie? - zapytala mnie druga. Usmiechnelam sie z wdziecznoscia i z zapalem kiwnelam glowa, zeby nie odeszla. Nalala wode do miski, ktora stala na stolku pod zlewem i zanim zdazylam zareagowac czy zaprotestowac przejechala mi twarz i tylek ta sama szmata wyciagnieta znikad. Nie zapytala czy mam mydlo i gabke a ja oczami wyobrazni widzialam jak ta sama szmata hurtem myje caly oddzial. Przerzucila mnie na plecy, podniosla zaglowek, nie ulozyla rowno poduszki ani mnie i pobiegla dalej kapac innych nieboraczkow. Walczylam, zeby nie osunac sie z poduszki, lezac glowa na scianie napieta i wygieta jak luk poddalam sie.
- Nikt nie widzial, ze dziewczyna opadla - zapytala oburzonym glosem lekarka - zaraz pania poprawimy.
- Nie ma czasu, zeby zagladac do chorych - absurdalnie tlumaczyla sie pielegniarka. Spojrzalam na nia zdziwiona a moje mysli wypowiedziala na glos lekarka.
- Od tego jestescie - wycedzila przez zeby.
Sprawnie podciagnely mnie do gory, wygladzily poduszke, usadzily rowno, pod kolana podlozyly koc, przykryly dobrze koldra.
- Dzis tez damy  kroplowke, moze uda sie pobrac krew; slyszalam, ze wczoraj byly problemy; o dwunastej jedziemy na USG - poinformowala mnie z usmiechem.
- Wygodnie pani lezy ? - kiedy skonczyl sie obchod zapytala jedna ze wspollokatorek a ja skinelam twierdzaco.
- Przyjdzie ktos do pani ? - zapytala druga a ja ponownie kiwnelam glowa wierzac, ze lada moment zjawi sie pani Kasia. Tymczasem pojawilo sie sniadanie i siostrzyczka, ktora na sile probowala wepchnac mi je do buzi.
- Niech pani otworzy usta - rozkazala zniecierpliwiona wpychajac mi pajde chleba - zwariowac mozna z tymi chorymi! Co pani mysli, ze ja mam czas sleczec tutaj?
Mowiac to silowala sie ze mna nie sluchajac moich wczesniejszych prob wyjasnienia, ze nie bede jadla ani nie zwazajac na cala pantomime ciala krzyczaca NIE. Siedziala na przeciwko wsciekla a ja wewnetrznie drzac spokojnie patrzylam prosto w jej oczy i z sila co najmniej pitbula zacisnelam szczeki. Patrzylysmy na siebie, ona probowala zmiazdzyc wzrokiem moje ego i zmusic do kapitulacji a ja chlodnym, nieruchomym spojrzeniem odpieralam jej atak. Po chwili odlozyla kanapke i oglosila swiatu zwyciestwo.
- Nie chce, niech nie je. Niektorzy chorzy potrafia wykonczyc czlowieka - powiedziala oczekujac aprobaty od pan na sali.
- Na upor nie ma lekarstwa - dodala juz w drzwiach, wymownie zerkajac w moja strone.
Wolalam uchodzic za uparta i strojaca fochy niz dac sie zadlawic kanapka z pasztetem. Lezalam usmiechajac sie do swego malego zwyciestwa. Zawsze wszelkie wzrokowe potyczki wygrywalam. Potrafilam spojrzeniem zaintrygowac, kusic, okazac bezgraniczne uwielbienie i pogarde, ignorowac, mrozic. Jeden raz przegralam walke, moze bardziej osiagnelam niezamierzony efekt.
Bylam buntujaca sie nastolatka i probowalam caly swiat przekonac do swoich racji. W czasie ostrej wymiany zdan na tyle wyprowadzilam moja mame z rownowagi, ze uderzyla mnie w twarz. Stalysmy naprzeciwko siebie. Mama przestraszona swoja reakcja i ja hardo patrzaca prosto na nia. Wzrokiem wolalam, ze nie da rady mnie zlamac. Wymierzyla mi drugi policzek krzyczac, ze bedzie dotad mnie bila az nie opuszcze oczu. Przelykalam lzy patrzac na mame coraz bardziej wyzywajaco. Zamachnela sie kolejny raz, nagle zatrzymala reke i wrzeszczac, zebym wynosila sie do swojego pokoju siegnela po papierosa. Lezac twarza w poduszce tlumilam szloch a z pokoju rodzicow dobiegal mnie placz mamy.
Nie wiedzialam dlaczego przed oczami stanely mi wszystkie zyciowe sytuacje, w ktorych klaps w policzek byl glownym bohaterem. Moze dlatego, ze jest symbolem chwilowej wladzy uderzajacego i wymierzonego upokorzenia. A mnie upokorzenie podczas pobytu w szpitalu bylo podawane jak pastylki.
Szlismy na akademie pozegnalna osmych klas, ubrani odswietnie majac przed soba sloneczne wakacje i dorosle zycie w liceum. Chlopcy przepychali sie podszczypujac dziewczyny. To na co wiekszosc moich kolezanek reagowala glupawym hichotem we mnie budzilo agresje. Gdy poczulam czyjes rece na mojej pupie obrocilam sie gwaltownie i zdzielilam zaskoczonego chlopaka w twarz. Na chwile wszyscy zamilkli, po czym chlopcy zaczeli kpic z niego, ze dal sie pobic dziewczynie. Kilka dni pozniej kiedy wychodzilam ze szkoly po odebraniu swiadectwa otoczyla mnie grupka starszych chlopakow.
- Piotrek, to ta niunia, ktora cie walnela ? - zapytal dragal napinajac muskuly.
- Tak, to ta - odpowiedzial szalenie speszony moj szkolny kolega.
- Troche bedzie szkoda obic taka buzke - dorzucil inny.
- Honor kumpla najwazniejszy ku. . . a- zaklal lysy, chyba trzydziestoletni facet z wytatuowana na przedramieniu fioletowa, cycata baba.
- Dawaj Piotrek, szybciej poki nikogo nie ma - zachecal go muskularny typek.
- Nie, ja nie musze - tlumaczyl sie z oczami wbitymi w ziemie.
- Nie pekaj stary, wal niunie tak jak ona walnela ciebie - ktos dopingowal.
- Tylko sie nie rozplacz - caly czas powtarzalam w myslach do siebie patrzac z pogarda na Piotrka, ktory stal miedzy kumplami z podworka czerwony jak burak.
- Jezeli jej nie walniesz to od nas dostaniesz wpierdol za zawracanie nam dupy - stwierdzil lysy.
- Nie lubie kiedy sie przy mnie klnie - powiedzialam zaczepnie.
- Oooo, lala sie stawia - zawyli - mamy panienke z dobrego domu.
- Uwazaj Piotrek bo ta mala ma wieksze jaja od ciebie  - zasmial sie lysy i popchnal Piotrka w moja strone.
Piotr bardziej klepnal mnie w policzek niz uderzyl, inni nie mieli oporow. Dostalam od kazdego po razie, kazdy uderzyl w ten sam policzek.
- Zapamietaj mala, ze mezczyzn nalezy szanowac - rzucil na odchodne lysy.
Wydelam pogardliwie usta i ze spokojem powiedzialam - tchorze! Zagwizdali z uznaniem i poklepujac Piotrka odeszli. Siedzialam w parku ponad godzine, zeby nie wrocic do domu z plonacym polikiem. Przez ten czas zepchnelam to przezycie do najdalszej szuflady w moim mozgu z napisem "do zapomnienia" . Nigdy nie zaplakalam z tego powodu, nawet teraz kiedy nieoczekiwanie wspomnienie wrocilo w szpitalnej sali nie obudzilo zadnych emocji. W przeciwienstwie do kolejnego, ktore zatrzeslo mna usztywniajac zarowno moje cialo jak i serce.
Coraz trudniej bylo mi sie poruszac, po ostatnim upadku mialam zlamane zebra i niestety od tego czasu nawet balkonik nie pomagal chodzic . Za to do pomocy udowadniajac sobie swoja wielkosc i wspanialomyslnosc rwal sie facet, ktorego po koszmarnych latach wspolnej wegetacji wreszcie wyrzucilam z mojego i dzieci zycia. Niestety zawsze wracal jak bumerang oburzony i zdziwiony, ze zyje, oddycham, smieje sie bez niego. Ponownie odrzucony udawal plyte chodnikowa, po ktorej bieglam do pracy. Byl lusterkiem w samochodzie, w ktore patrzylam przy wyprzedzaniu, sluchawka mojego telefonu, wycieraczka pod drzwiami i koldra, ktora przykrywalam sie do snu. Jedynie tym moge wytlumaczyc jego niepojeta wiedze o moim zyciu. Dlatego kiedy pozegnalam sie z moim piosenkarzem smiertelnie wystraszonym moja smiertelna choroba, Jarek sfrunal z nieba do pomocy jak superman. Mialam wrazenie, ze moja chorobe traktuje jako nalezna mi kare a siebie kreuje na misjonarza z miloscia pochylajacego sie nad trendowatym. Z poswieceniem zaczal ulepszac nasze zycie, kierowac moimi myslami, znowu po swojemu wychowywac i pouczac moje dzieci. Kiedy zwrocil Agnieszce uwage o brak pomocy dla mnie a ona mu pysknela uderzyl ją w twarz. Agniecha z godnoscia wyszla a ja uwieziona w swoim ciele nie moglam rzucic sie na niego, zeby przegryzc mu gardlo. W malo subtelny sposob podziekowalam za pomoc i ostatni raz wyprosilam ze swojego domu. Jarek rownie cieplo pozegnal sie ze mna nazywajac niewdzieczna suka, ktorej niepotrzebnie oddal serce i lata zycia. Nie umialam rozmawiac o tej sytuacji z corka, nie chcialam bardziej jej krepowac liczac, ze sama do mnie przyjdzie. Moze dlatego, ze jej nie ochronilam, dwa lata pozniej pomagajac mi zniecierpliwiona moja niemoca podniosla na mnie reke. Nie wiem dlaczego tego wspomnienia nie moglam upchnac do szuflady zapomnienia.
Coraz bardziej przygnebiajace mysli przerwalo wejscie pani Kasi. Narzekajac na odleglosc, ktora musiala pokonac uczesala mnie, umyla zęby, nakarmila, podala herbatke. Gadalysmy ze soba i wtedy pierwszy raz "napisalam"  instrukcje obslugi Kasi. Oprocz tego moja opiekunka przekonywala panie, ze mozna mnie zrozumiec wsluchujac sie w to co mowie dodatkowo patrzac na moje usta. Pokazala jak mi podac picie, tabletke, jedzenie i pojechala do domu. Tego dnia nikt mnie juz nie odwiedzil, czego poznym wieczorem nie omieszkaly glosno skomentowac moje panie.
Kolejny poranek przywital mnie obolala po nieprzespanej nocy zimnym termometrem i halasem porannej krzataniny salowych. Nikt z personelu szpitala mimo wczesniejszych informacji, ze w domu siedze na wozku nie probowal mnie na nim posadzic. Wczesniej dla wygody zciagnieto ze mnie majtki, teraz zadecydowano, ze jeszcze mniej problemu  bede sprawiala majac zalozony cewnik. Lezalam na starym, niewygodnym lozku przez cienki, twardy materac czulam wszystkie jego laczenia i metalowe prety. Moje panie naprawde probowaly rozmawiac ze mna, kazda probe a tym bardziej udane porozumienie nagradzalam promiennym usmiechem. Pani Kasia poinformowala mnie, ze bedzie przychodzic do mnie co drugi dzien dlatego bardzo oczekiwalam przyjscia Agniechy. Wpadly wieczorem z przyjaciolka, rozcwierkane narobily sporo zamieszania, niewiele mi pomogly ale swoja obecnoscia zdecydowanie poprawily mi humor. W nocy nie pomagalo liczenie baranow, koz i innej rogacizny, dwa zastrzyki w tylek na sen i przeciwbolowy, wpatrzona w sciane modlilam sie o nadejscie dnia jakby mial cokolwiek zmienic. Zmieniono mi jedynie pozycje z lezacej na pozornie siedzaca unoszac zaglowek. Kregoslup, kosc ogonowa i piety obciazone stale ciezarem ciala bolaly niemilosiernie. Na moje uzalanie i lzy bolu pani Kasia i Janek, ktorzy przyszli tego dnia mieli tę sama odpowiedz - co ja ci na to poradze!
Okazalo sie, ze z mojego organizmu calkowicie wymiotlo potas, dostalam jeszcze dwie dodatkowe litrowe kroplowki, lacznie szesc litrow plynow monotonnie kapiac odmierzalo czas.
Po poludniu niespodziewanie pojawil sie tata.
- Jestem prosto od lekarza - zakrzyknal triumfalnie od wejscia - dzien dobry milym paniom - dodal klaniajac sie w pas.
- Jestem tata Kasi - przedstawil sie szarmancko calujac wszystkie panie w reke.
- Jak sie czujesz ? - zapytal mnie i jak zwykle nie sluchajac prob mojej w miare wyraznej odpowiedzi zaczal pogawedke z paniami.
- Widzicie panie w jakim stanie jest corka - gleboko westchnal patrzac na mnie smutno - nic niestety nie mozna poradzic - ponownie westchnal jak stary parowoz i zamyslil sie.
- Corka ma SM? - zapytala sasiadka z pod okna.
- Nie, ma stwardnienie zanikowe boczne - powiedzial konspiracyjnym szeptem spogladajac na panie jakby sama nazwa choroby miala je powalic z nog.
- To jakas odmiana SM? - padlo kolejne pytanie unoszac tate na katedre wykladowcza. Bedac w swoim zywiole dyskusji o chorobach tlumaczyl paniom wszystkie objawy SLA. Przy rokowaniach dla chorego opisujac kolejne etapy niszczenia ciala az do nieuchronnej smierci szeptal zlowieszczo unikajac mojego wzroku. Panie kiwaly glowa ze zrozumieniem, wszyscy ciezko raz za razem wzdychajac wywolywali przeciag. Cud, ze mnie nie wywialo z sali. Probowalam tacie wytlumaczyc, ze nie moge z bolu wylezec ale robil tylko coraz bardziej zasepiona mine, stekal i zalamywal rece. Zamiast do mnie odezwal sie do pan.
- Widzicie panie, corka sie denerwuje, ze jej nie rozumiem ale to nie jest moja zla wola. Same slyszycie jak niewyraznie mowi - tlumaczyl sie.
- Byla opiekunka u corki i zupelnie dobrze sie dogadywaly - stwierdzila jedna z sasiadek.
- To co innego - zaoponowal tata - sa ze soba na codzien.
- Syn i corka tez ją rozumieja - dodala pani.
- Ja niestety nie moge, po prostu nie rozumiem - usprawiedliwial sie z ponura mina.
- Wie pan co - glosem nieznoszacym sprzeciwu odezwala sie "belferka"  -  tak sobie obserwuje; corka, jak sam pan mowi jest w bardzo ciezkim stanie; to gdzie pan byl przez te piec dni, ktore tu lezy.
Grzeczny usmiech zniknal z twarzy taty.
- Nie musze sie pani tlumaczyc - odparl lodowatym glosem.
- Wcale tego nie oczekuje, chce powiedziec tylko, ze przez poltora dnia nie wiedzialysmy nawet jak podac dziewczynie herbate - rownie chlodno odpowiedziala.
- Przeciez ma swoja rodzine, trojke dzieci - probowal wyjasnic.
- A pan to niby kto? Obcy? - zapytala
- Nie wiem do czego pani zmierza - agresywnie powiedzial tata. Mial dokladnie taka sama mine jak wtedy gdy dwa lata po smierci mamy zastal mnie w mieszkaniu rodzicow przegladajaca ksiazki po mamie. Potraktowal mnie jak zlodzieja-wlamywacza. Purpurowy ze zlosci oskarzyl, ze bez jego wiedzy weszlam do mojego jeszcze niedawno temu domu i chcialam wyniesc ksiazki. Owszem chcialam wziac te, do ktorych mialam najwiekszy sentyment i ktore czytalysmy razem z mama. Poniewaz tata chcial wiedziec co chce zabrac umowil sie ze mna na nastepny dzien. Kiedy przyszlam, zastalam go zmieniajacego zamek w drzwiach. Rok pozniej sprzedal mieszkanie nie pytajac mnie o zgode. Tak samo zrobil z samochodem po mamie.
- Jestesmy razem dopiero piec dni i udaje nam sie zrozumiec o co Kasia prosi. Ja bym postawila diagnoze, ze corka choruje na brak milosci - dokonczyla.
- Nic pani nie wie, zeby nas osadzac - burknal. - Katarzyna - zawsze tak do mnie mowil kiedy byl wsciekly - bede jutro bo umowilem sie z lekarzem. Do zobaczenia - kiwnal glowa i zniknal za drzwiami. Patrzylam w miejsce gdzie przed chwila stal i nagle uswiadomilam sobie, ze nie lubie taty. Kocham go ale zdecydowanie nie lubie.
- Przepraszam Kasiu jezeli czymkolwiek cie urazilam - powiedziala "nauczycielka"  wycierajac mi lzy, ktorych nawet nie poczulam.
Przed noca z nadzieja wypielam dupke do zastrzykow, niestety ponownie nie przyniosly snu. Zdretwiala, sztywna, spocona z bolu jeczalam na tyle glosno, ze moje panie dzwonily po pielegniarke. Za kolejnym dzwonkiem siostra po zgieciu mi zesztywnialej nogi usiadla przy mnie i zaczelysmy rozmawiac! Zrozumiala moj bol, przerazenie niemoca, lek przed calkowitym uzaleznieniem i pragnienie smierci. Zaczela mi opowiadac rozne zyciowe historie, dziwnym trafem dajac mi odpowiedz na wiele moich pytan. Wychodzila na chwile, zeby pomoc innym chorym i wracala do mnie. "Przegadalysmy" do konca jej dyzuru, trzymala mnie za reke, poprawiala ulozenie nog i dzieki niej przetrwalam kolejna noc. I niech ktos powie, ze nie ma aniolow!
W porze poobiedniej sjesty prawie rownoczesnie przyszli do mnie tata i Janek dlatego majac w Jasku tlumacza probowalam wymoc przez nich wymiane lozka. Wszyscy mieli lozka z mozliwoscia podniesienia do gory calych plecow, moje unosilo jedynie glowe. Przez materac czulam wszystkie szczebelki.
Tata poszedl w tej sprawie do pokoju lekarzy a ja probowalam przekonac syna, zeby przywiozl mi z domu materac. Poparla mnie "nauczycielka" przysluchujaca sie naszej rozmowie. Okazalo sie, ze mieszka w poblizu i zaproponowala pomoc w przywiezieniu materaca. Janek umowil sie z jej mezem i wieczorem obaj triumfalnie wniesli go do sali. W tym czasie tata wywalczyl zmiane lozka.
- W dupie sie chorym przewraca - komentowaly pielegniarki.
- Malo mamy roboty, to sobie wymyslila - mlodziutka siostra z mina schorowanej dziewiecdziesieciolatki spojrzala na mnie ze zloscia.
- Jak my to cholera mamy zrobic! Przeciez ona ma cewnik - wsciekala sie druga.
- Ciszej! Ordynator kazal - zasyczala pielegniarka wygladajaca tak jakby sama potrzebowala szybkiej reanimacji.
- Na raz, dwa, trzy - cztery siostry zlapaly za rogi przescieradlo i przerzucily mnie na nowe lozko.
Bylam tak szczesliwa, ze nie zwracalam uwagi na ich uszczypliwe komentarze. Po szesciu dniach meczarni czulam sie jak krolowa siedzac wysoko na poduszce, majac pod tyleczkiem wygodny materac. Trzy kolejne noce minely spokojnie, z czego najbardziej cieszyly sie moje sasiadki.
Ostatniego dnia na porannym obchodzie dowiedzialam sie, ze z powodu bezruchu caly metabolizm przebiega ospale i wszedzie gdzie to jest mozliwe osadzaja sie rozne paskudztwa. U zdrowych-chorych ludzi wszelkie kamienie usuwa sie operacyjnie, ja najprawdopodobniej takiego zabiegu bym nie przezyla. Dlatego szczelnie przykryta kocem jechalam do domu trzesaca karetka razem ze swoimi kamyczkami w woreczku zolciowym i nerkach.
----------------------

zuzanka


Sandra

Ja też
śpij i pięknie śnij  :-*

anita

kasiu,informuje cię że z ciekawości czy coś napisałaś, skróciłam sobie wakacje:)nie zabrałam lapka, kafejki internetowej w pobliżu nie było.dowiedziałam się zę jestem wariatka, ale zawieziono mnie do domu ;D.woem że opisujesz swoje życie, ze pobyty w szpitalu są koszmarem chorych,ale wiesz co? tylko ludzie tak wyjątkowi jak ty,potrafią to przyjąć i przekuć na historie którą się czyta z zapartym tchem, i w co mocno wierzę, kiedys pomoże bardzu wielu takim chorym.bo żadna pielęgniarka, po przeczytaniu tego, nie potraktuje już nikogo tak jak ciebie.buziaki ;)

Magdalena01

Kasieńko, po prostu brak mi słów...Ściskam Cię mocno. Pamiętaj, że masz nas. :-*

gosia79

Ja też czytam z wielkim zapałem to co piszesz i zawsze czekam z niecierpliwością na dalszą część Twojej książki. To co piszesz na temat swojej "przygody" szpitalnej jest dla mnie nie do wyobrażenia i nie pojęte jak można tak traktować człowieka i praktycznie zostawić go samemu sobie(szok). Życzę Ci obyś już nigdy nie musiała doświadczać takich chwil. Jesteś bardzo dzielną i wspaniałą osobą, całym sercem jestem z Tobą i mocno Cię przytulam.
Pozdrawiam Gosia