Moja historia...

Zaczęty przez Lukasz, 14 Wrzesień 2011, 01:58:17

Poprzedni wątek - Następny wątek

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Lukasz

Przede wszystkim chcialbym sie przywitac. To moj pierwszy post tutaj. Co prawda forum znam, bo sam rejestrowalem tu moja Mame, ale osobiscie na forum nigdy nie zagladalem. Az do dzis.

Moja historia zaczela sie niespelna 2 lata temu, wczesna jesienia 2009 roku. Wtedy to problemy Taty z chodzeniem nasilily sie na tyle, ze zaczelismy sie z Mama martwic. Zaczely sie wizyty u lekarzy, proby zdiagnozowania problemu. Pierwsza wstepna diagnoza, jesli mnie pamiec nie myli, padla jakos w lutym 2010 roku - SM. Ale potrzebne byly kolejne proby, aby diagnoza albo potwierdzic, albo wykluczyc. Ciagnelo sie to jakos do sierpnia 2010 roku, kiedy to Mama powiedziala mi o "wyroku" - SLA. W miedzy czasie, moj Tata ginal w oczach. Zaczely sie powazne problemy z chodzeniem, kule, wozek...

Jeszcze we wrzesniu 2010 roku Tata odwozil mnie na lotnisko. Z wielkim trudem wsiadal do auta, ale prowadzenie nadal sprawialo Mu radoche iw  aucie dawal sobie dosc dobrze rade. Dlugo sobie juz nie pojezdzil, bo auto odstawil jakos w pazdzierniku 2010.

Uposledzenie ruchowe postepowalo bardzo szybko, mimo walki Mamy i prob rehabilitacji. Tata po prostu od samego poczatku nie walczyl i sie poddal chorobie bezwzglednie. Szczegolnie mocno widzialem to ja , gdyz nie mieszkam na stale w Polsce, i odwiedzajac Rodzicow co kilka miesiecy, mialem okazje zobaczyc jak choroba doslownie sklada mojego Ojca.

Na wiosne 2011 roku Tata byl juz totalnie zalezny od Mamy, mimo, ze na poczatku roku sam jeszcze obslugiwal pilota do telewizora. W czerwcu 2011 roku ostatni raz bylem w stanie porozmawiac z Tata... o ile mozna nazwac to rozmowa... Zarowno dla Taty, jak i dla mnie byla to okrutna meczarnia, zwlaszcza, ze Tata byl dosc uparty i musial mowic pelnymi zdaniami. Tracil na to mase energii, a gdy dochodzil do najistotniejszych slow, stawal sie dla mnie kompletnie niezrozumialy. W kazdym badz razie udalo nam sie odbyc cos w "rodzaju pogawedki".

Niestety wszystko co dobre, szybko sie konczy i musialem pakowac dzieciaki i zone do domu, a Rodzicow znowu zostawic na laske losu i znajomych.

Przyszedl sierpien i widomosc od Mamy, ze z Tata zle i jest w szpitalu. Zapakowalem sie w samolot i choc przez kilka dni probowalem wesprzec Mame. Stan Taty byl powazny i raczej nie rokowano by mial przed soba wiele dni zycia.

O dziwo, Tata, chyba po raz pierwszy od momentu diagnozy podjal walke, i mimo wielkiego dyskomfortu powodowanego przez respirator, a dokladnie rurke i balonik w gardle, mimo bolu, na pohybel chorobie mial sie coraz to lepiej. W koncu zabrano Go do innego szpitala, gdzie zrobiono Mu tracheotomie.

Gdy przyjechalem ponownie na poczatku wrzesnia 2011, lekarze zapewniali, ze Tata jest w dobrej kondycji, ze czuje sie dobrze, i ze wszystko jest OK (o ile mozna uzyc takiego okreslenia w przypadku chorego na SLA). Ba, nawet w ostatnia sobote "pogadalem" z Tata, ktory cieszyl sie i usmiechal - czlowiekowi mialo sie na zycie...

W trakcie pobytu w Polsce przeczytalem ksiazke Kasi... (chyba nie powinienem tak po imieniu, ale po przeczytaniu ksiazki poczulem, jakbym znal autorke nie od dzis). Musze przyznac, ze choc zaczynalem czytac ksiazke z podejsciem dosc neutralnym, ksiazka zrobila na mnie duze wrazenie. Z wieloma rzeczami sie nie zgadzalem, ale ksiazka dala mi mozliwosc "spojrzenia" na swiat oczami chorego. Oprocz tego, ze moglem lepiej zrozumiec Tate, ksiazka dala tez cos i mnie - zmienila w pewnym stopniu moje podejscie do zycia!

W niedziele zapakowalem sie w samolot do domu. W poniedzialek rozmawiam z Mama i nie jest dobrze - rurka do oddychania albo utrudnia oddychanie, albo drazni struny glosowe.

A dzis, a w zasadzie to juz wczoraj, wieczorem 13 wrzesnia 2011 roku informacja, ze dzwonila Mama. Oddzwaniajac wiedzialem co uslysze, i NIESTETY nie bylem w bledzie. Moj Tata odszedl... zal okrutny, smutek w sercu, ale jednoczesnie radosc, ze Tata juz nie bedzie sie musial meczyc, ze teraz Mu dobrze...

Osobiscie nigdy nie wierzylem w chorobe Ojca. Dlatego tez nigdy nie czytalem tego forum, a liczbe informacj o chorobie ograniczalem do absolutnego minium. Nie chcialem i nie godzilem sie z choroba Ojca. Do samego konca nie docieralo do mnie, ze Ojciec choruje na cos, czego sie nie da wyleczyc. Z jednej strony mialem swiadomosc nieuchronnego, a z drugiej strony zachowywalem sie tak, jakby wszystko bylo OK. Wrecz utwierdzony, ze wszystko bedzie OK, wracalem w tym tygodniu do domu. Jak mialo nie byc OK, skoro lekarze mowili, ze tak bedzie. W koncu ludzie z hospicjum przywiezli sprzet, a ja z Mama przygotowalismy pokoj na powrot Taty ze szpitala - nie moglo byc inaczej, jak nie byc dobrze. A jednak zycie znowu zagralo nam na nosie i zabralo mi Ojca, a Mamie meza... a tyle jeszcze bylo rzeczy przed nami, tyle zabawy z Dziadkiem ominie teraz moje dzieciaki, tyle radochy, przekomarzania i dyskusji... I choc zycie musi isc dalej juz nigdy nie bedzie ono takie samo. Nic i nikt nie wypelni pustki po mezu, ojcu, dziadku...

Tata, bedzie mi Cie cholernie brakowac!!!

Ma9126

Hej, jesteś jeszcze przy komputerze?

ANNAcórkaDANUTY

Łukaszu, przykro mi :( choróbsko dopadło również moją mamę i jak wielu z forum wiem co znaczy tracić pomału lub szybciej bliską osobę.
Życzę Tobie, Twojej Mamie i rodzinie dużo sił, by przetrwać ten trudny czas.
Pozdrawiam ciepło.
mamuniu, coraz bardziej boli i tęskno  :(

Kamila

Ech, zupełnie jakbym czytała moją historię... Też pamiętam jak Tatko odwoził mnie na lotnisko już będąc chorym. Nie był w stanie pomachać mi ręką, więc z rozbrajającym uśmiechem "pomachał" głową. Myślałam że mi serce pęknie.
I ten telefon... Do końca chce się wierzyć że to jednak w innej sprawie :(
Trzymaj się Łukasz! Twoje dzieciaczki mają w pewnym sensie szczęście że miały takiego wspaniałego dziadka. Mój Tatko zmarł 2mies. przed narodzeniem pierwszego wnuka, a wiem że bardzo by się spełnił w roli dziadka.
Szczerze Wam współczuję!

Nicola5781

Wiem co znaczy stracić bliską osobę i wiem jak to bardzo boli........Moja babcia była moją zastepczą mamą....Po jej śmierci moje życie się zawaliło to ja ją znalazłam martwą...Nie rozumiałam dlaczego ona mnie opuściła ona była mi najbliższą osobą jaką miałam.Brakuje mi jej do dzisiaj

Nicola5781

Ja też jestem chora na skoljioze kregosupa....Co pół roku lub rok będzie mi wypuchać biodro od kregossupa jak zawsze będzie stablizator tabletki kula...Do końca życie będzie mnie utrzymywać rehablitacja nie raz mam sił walczyć z chorobą