Optymistyczne kłamstwo
Tragicznym skutkiem lęku przed śmiercią jest tak zwana strategia “optymistycznego kłamstwa”, którego celem jest utrzymanie nadziei chorego i jego rodziny. Jej skutkiem staje się nie tylko odebranie wolności i autonomii, ale nierzadko również pogłębienie izolacji umierającego, który staje się przedmiotem, a nie podmiotem zabiegów lekarza i jego najbliższych.
Prawda czy nadzieja?
Czy prawda i nadzieja wykluczają się wzajemnie? Nie ma koniecznego związku przyczynowego ani psychologicznego między stanem wiedzy o zdrowiu pacjenta, a brakiem nadziei na wyzdrowienie. Lekarz mówiący o nikłych szansach na wyzdrowienie nie musi, i w istocie nie ma żadnych podstaw, do przedstawiania swojej opinii jako ostatecznego wyroku. Mówi wszak tylko w imieniu statystyki, a prognozy oparte na empirycznych uogólnieniach – zawodzą. Warto zauważyć, że również twórcy filozofii i hospicjum podkreślają, że przekazanie prawdy o stanie chorego nie powinno pozbawiać go życiodajnej nadziei – pytanie brzmi czy musi to być nadzieja na całkowite wyzdrowienie?
Wolność i godność chorego
Powiedziano, że celem kłamstwa jest nie odbierać nadziei. Jak pokazuje praktyka hospicjów prawda wcale nie musi jej odebrać. Spytajmy z kolei, co odbiera człowiekowi umierającemu kłamstwo? Otóż kłamstwo przede wszystkim odbiera mu wolność. Spyta ktoś o jakiej wolności może być mowa w wypadku człowieka umierającego? Po co mu wolność? Wszak okłamując go oferujemy mu maksymalny komfort. My do ostatniej chwili leczymy go w niczym nie zaniedbując naszych obowiązków, on zaś do końca nie jest świadomy ryzyka śmierci, co pozwala mu uniknąć rozpaczy i przerażenia. Czy jednak już w samym postawieniu tej kwestii nie kryje się intencja odebrania podmiotowości ludziom umierającym? Wolność, o której mowa nie jest filozoficzną abstrakcją. Idzie o wolność autonomicznego wyboru postawy wobec własnego życia i własnej śmierci. Człowiek okłamany zostaje pozbawiony już choćby możliwości wyboru postawy nadziei wbrew wszystkim oczywistościom, wbrew wszystkim rokowaniom lekarzy. Wierzymy, że chory musi mieć prawo do podjęcia świadomego wyboru między opieką paliatywną, a kontynuacją ryzykownego leczenia szpitalnego. Może ją świadomie przyjąć bądź też odrzucić. By tak się stało człowiek musi znać prawdę. Człowiek okłamywany zostaje w istocie uprzedmiotowiony w imię arbitralnej koncepcji komfortu niewiedzy.
Odbierając człowiekowi umierającemu możliwość rozumnej refleksji nad własnym losem kłamstwo oddala człowieka umierającego od odkrycia sensu własnego życia, które, jak dowodzi praktyka hospicjum, staje się dla umierających źródłem szczególnej siły i nadziei innej od nadziei wyzdrowienia. Za sprawą lekarza śmierć chorego przyjdzie nagle i niespodziewanie. Człowiek nie zdąży zapytać się “gdzie jestem”, “skąd przychodzę”, “dokąd zmierzam”. “Optymistyczne kłamstwo” kradnie czas niezbędny do pogodzenia się ze światem, ludźmi i Bogiem, zabiera szansę przygotowania się do śmierci, a co za tym idzie szansę godnej śmierci. Być może utrudni uczynić krok, który umożliwi godną śmierć.
Kłamstwo i samotność
Jak twierdzi Ciclely Sounders kluczowy problemem ludzi stojących w obliczu śmierci stanowi samotność, na którą skazuje ich otoczenie. Jest to powód dla którego ruch hospicyjny przykłada taką wagę właśnie do domowej opieki nad nieuleczalnie chorymi. Szczególny nacisk na opiekę domową łączy się z przekonaniem o tym, że w chwili śmierci człowiek szczególnie potrzebuje przyjaźni, miłości i obecności drogich mu ludzi. Bliscy skrępowani nadchodzącą śmiercią odwracają się tyłem do człowieka, który być może jak nigdy dotąd potrzebuje ich obecności, zrozumienia, zainteresowania i szczerej rozmowy. To powód dla którego prawda stanowi pierwszy i zasadniczy krok w stronę uczłowieczenia śmierci. W atmosferze troski, zrozumienia i miłości człowiek zdolny jest zmierzyć się z prawdą o własnej śmierci. Najważniejszą prawdą dla człowieka umierającego jest prawda o jego skończoności, o tym, że umiera (z czego zresztą często zdaje sobie sprawę niezależnie od tego czy mu to powiedziano czy nie). Kłamstwo powoduje pogłębienie izolacji. Właśnie w chwili kiedy człowiek wkracza w chwilę prawdy, gdy chciałby szczerze spojrzeć na całe życie, dokonać rozrachunku ze światem i ludźmi – wszyscy wokół uciekają w nieszczerość. Niszcząc więzi z odgrywającą optymistyczną komedię rodziną i lekarzami kłamstwo skazuje go na koszmar samotności. Wiemy, że często w imię podtrzymania jakichkolwiek kontaktów z otoczeniem umierający podejmuje tę grę. Choć zdaje sobie sprawę lub przeczuwa, że nie ma już nadziei, to udaje, że wierzy w swoje wyzdrowienie.
To dlatego jak pisze Sounders “szczerość przynosi wielkie wyzwolenie” – wyzwalając zarówno umierającego jak i jego rodzinę. Odkryciem ruchu hospicyjnego – jak pisze Sounders – było, iż większość pacjentów hospicjum nie oczekuje wyleczenia, lecz zrozumienia. Wiele wstrząsających świadectw ukazuje, w jakim stopniu kłamstwo wobec śmiertelnie chorego staje się formą pogrzebania go żywcem. Kłamstwo niszcząc tkankę zaufania zrywa wspólnotę zaufania i w pewnym sensie wyklucza umierającego ze społeczności ludzkiej.
dr Dariusz Karłowicz, filozof, publicysta, od wielu lat związany z ruchem hospicyjnym
Prawdę można zakłamać zimnem i bezdusznością
Trudna prawda, jeżeli przekazana będzie bezdusznie i bez miłości, przestaje być prawdą. Zmienia się w kamień, którym można zabić w chorym wolę życia i wszelką nadzieję, słowem – w kamień, którym samego chorego można zabić.
Kłamstwo, również kłamstwo z litości, uwłacza ludzkiej godności chorego, jest narzędziem manipulowania nim. Zamiast pomóc choremu w zmierzeniu się ze swoim bardzo trudnym losem, okłamując go, w gruncie rzeczy uciekamy od chorego, i to nawet jeżeli skądinąd troskliwie się nim zajmujemy. Nieskuteczność i, co ważniejsza, okrucieństwo takiego okłamywania chorego genialnie opisał Lew Tołstoj w noweli pt. Śmierć Iwana Iljicza. Wszystkim, którzy stają wobec problemu: mówić czy nie mówić choremu, że diagnoza dotycząca jego choroby jest fatalna, a prognozy przygnębiające, serdecznie polecam lekturę tego przejmującego arcydzieła.
Jednak alternatywą nie jest mówienie prawdy. Trudna prawda, jeżeli przekazana będzie bezdusznie i bez miłości, przestaje być prawdą. Zmienia się w kamień, którym można zabić w chorym wolę życia i wszelką nadzieję, słowem – w kamień, którym samego chorego można zabić. Chory nie jest studentem medycyny ani nie przyjechał na sympozjum naukowe poświęcone SLA. To w tamtych miejscach prawda o tej chorobie jest przekazywana na zimno – jako prawda ogólna, a prawda ogólna (i ta dobra, i ta zła) niekoniecznie przecież musi się spełnić w każdym przebiegu choroby. A ponadto: Złą prawdę, w przypadku kiedy staje się faktem, można – i powinno się – ocieplić mądrą troską o chorego, miłością, staraniem o przynajmniej łagodzenie tego, co w jego chorobie najtrudniejsze. Miłością można przecież istotnie zmienić przeżywanie przez pacjenta nawet najgorszej choroby.
Bardzo mądrze ostrzega przed mówieniem choremu całej prawdy Ryszard Fenigsen, lekarz, którego mam zaszczyt znać osobiście. Z naciskiem zwraca on uwagę na to, że pod pozorem mówienia prawdy można przekazywać choremu zabijającą go nieprawdę. „Docent uznał za stosowne – opowiada dr Fenigsen – uprzedzić pacjenta, że <umrze w straszliwych męczarniach>. Obyło się bez tych męczarni, ale po takiej informacji pacjent dwukrotnie usiłował popełnić samobójstwo”. I jeszcze jedna opowieść Doktora Fenigsena: Chorą poddano zabiegowi rozszerzenia tchawicy. Z płaczem powiedziała lekarzowi, że tak bolesnego zabiegu drugi raz już nie wytrzyma. „Ależ proszę pani – powiedział doktor – to jest seria dwunastu zabiegów i zrobimy to jeszcze jedenaście razy”. Chora „musiała” przecież znać prawdę! A jednak to była nieprawda, pacjentka zmarła tego samego wieczoru i jedenaście zaplanowanych zabiegów nie doszło do skutku. „Udało się jednak <miłującemu prawdę> lekarzowi – smętnie konkluduje Ryszard Fenigsen – psychicznie zatruć ostatnie godziny życia tej kobiety”.
Czy wobec tego tę najtrudniejszą prawdę ukrywać przed chorym? Nic podobnego. Przecież dysponujemy bardziej subtelnymi sposobami przekazywania prawdy, niż wypowiadanie zdań, które składają się z wyrazów. Istnieje również mowa naszej twarzy, naszych dłoni, mowa ciepła zawartego w naszym głosie. Owszem, ta mowa nie unika zwyczajnych słów, ale używa ich raczej oszczędnie, a przede wszystkim stara się je sobie podporządkować. Za pomocą tej mowy można jednocześnie potwierdzać przeczucia chorego, że jego stan jest poważny, i prognozy nienajlepsze – a zarazem podtrzymywać, bez kłamstwa, jego nadzieję. Prawdziwa miłość, znajdzie sposoby, żeby w człowieku ciężko chorym, również jeśli jego stan jest po ludzku beznadziejny, podtrzymywać wolę życia, a zarazem uszanować powagę umierania i godność chorego. Miłość potrafi też przekonać go, że w jego bólu nie pozostawimy go samotnym.
Miłość stara się również pomóc choremu w powierzeniu się Bogu. Głęboko pisze o tym papież Benedykt XVI w swojej encyklice o nadziei: „Prawdziwym pasterzem jest Ten, który zna także drogę, która wiedzie przez dolinę śmierci; Ten, który nawet na drodze całkowitej samotności, na której nikt nie może mi towarzyszyć, idzie ze mną i prowadzi mnie, abym ją pokonał. On sam przeszedł tę drogę, zszedł do królestwa śmierci, a zwyciężywszy śmierć, powrócił stamtąd, aby teraz towarzyszyć nam i by dać nam pewność, że razem z Nim można tę drogę odnaleźć. Świadomość, że istnieje Ten, kto również w śmierci mi towarzyszy i którego <kij i laska dodają mi pociechy>, tak że <zła się nie ulęknę> (por. Psalm 23, 4), stała się nową nadzieją wschodzącą w życiu wierzących”.
Podejmijmy jeszcze ostatnie pytanie: Co mówić, kiedy chory pyta, jak długo jeszcze będzie żył? Dr Fenigsen radzi odpowiadać wówczas mniej więcej tak: „Skądże mogę to wiedzieć? Nie wiem również, jak długo ja jeszcze będę żył. Starajmy się żyć jak najdłużej”. I taka przecież jest prawda. Ponadto przekazujemy mu w ten sposób pełen ciepła komunikat, że los nas wszystkich jest wspólny, i wspólna nadzieja, i wspólna niepewność. A przede wszystkim nie traktujemy chorego, jakby był oddzielonym od pozostałych ludzi skazańcem, który z przestrachem myśli o czekającej go egzekucji.
W ten sposób doszliśmy do tej wielkiej prawdy, o której przed nami tylu już ludzi świadczyło: że miłość jest większa i potężniejsza niż śmierć!
o. prof. Jacek Salij, dominikanin, teolog